piątek, 31 maja 2013

Śląski kołocz z serem, makiem i kruszonką.

Mama mówiła, że zawsze nam taki piekła gdy byliśmy mali. Pomagała mi w przygotowaniach, a w kuchni co chwilę było słychać: "mamo, tak dobrze?". Niby takie ciasto można tutaj kupić w prawie każdym sklepie, ale nie ma to jak wspólnie przygotowywane domowe wypieki.
Pewnie znajdą się i tacy, którzy powiedzą że to nie stało koło śląskiego kołocza. Jednak u mnie, w moim śląskim domu jest właśnie taka tradycja i takie ciasto piekło się od pokoleń.


Na blachę o wymiarach 37cm x21cm i wysoka na 7cm*:

ciasto drożdżowe:
półtorej szklanki mąki pszennej typu 650
dwie łyżki cukru trzcinowego
szczypta soli
pół paczki suchych drożdży 7g
dwie łyżki mąki ziemniaczanej
150ml mleka
25g masła

Do miski wsypałam obie mąki, cukier, sól oraz drożdże. Przemieszałam składniki placem i dolałam ciepłe mleko. Drewnianą łyżką mieszałam, aż powstała w miarę zwarta i lekko lepka kulka. Dodałam rozpuszczone masło i już za pomocą ręki wtłoczyłam je do ciasta. Chwilę to trwało, bo ciasto jest dosyć miękkie. Do mleka i masła używam zawsze tego samego garnuszka, po co sobie dokładać zmywania ;). Chwilkę gniotłam ciasto, aż wchłonęło masło. Przykryłam ściereczką i odstawiłam w ciepłe miejsce na około godzinę. W tym czasie przygotowałam masę makowa i serową.

masa makowa:
350ml suchego maku
pół litra wrzątku

75g rodzynek
1/4 szklanki trzcinowego cukru

Suchy mak zmieliłam w młynku. Jeśli ktoś nie ma młynka to już teraz da się kupić zmielony mak bez dodatków. W takiej samej paczce co ten suchy. Do garnuszka z wrzątkiem wrzuciłam rodzynki. Na wolnym ogniu chwilkę gotowałam, a kiedy ładnie napuchły wrzuciłam zmielony mak. Zdjęłam garnek z ognia i dokładnie wymieszałam mak z wodą i rodzinkami. Powstała przyjemnie wilgotna, ale nie lejąca masa. Musi się łatwo nabierać na łyżkę. Mieszankę należy ostrożnie podgrzać bo łatwo się przypala. Dodałam cukier i po dokładnym wymieszaniu spróbowałam czy masa jest dosyć słodka. Mak w sumie wystarczy zaparzyć, nie trzeba go mocno smażyć bo będzie przesuszony. Jeśli macie wątpliwości to podczas pieczenia część wilgoci przecież odparuje.

masa serowa:
500g twarogu sernikowego
dwie kostki chudego twarogu u mnie 2x275g
150g trzcinowego cukru
paczka waniliowego budyniu
łyżeczka proszku do pieczenia

Miękki ser przełożyłam do miski i wymieszałam z cukrem, budyniem oraz proszkiem. Na koniec wkruszyłam chudy ser i wymieszałam. Masa jest dosyć gęsta, a pod wpływem proszku zrobi się puszysta.

kruszonka:
szklanka mąki pszennej typu 650
szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
200g margaryny do pieczenia lub masła
łyżeczka proszku do pieczenia

dwie łyżeczki greckiego jogurtu
dwie łyżki gorzkiego kakao

Mąki i proszek wsypałam do miski i dodałam do nich pokrojony w mniejsze kawałki tłuszcz. Palcami ucierałam składniki, aż połączyły się w miarę zwartą, ale lekko kruszącą się kulkę. Dodałam wtedy grecki jogurtu i masa zaczęła się lekko lepić. Z całości oderwałam 1/3 masy i odłożyłam do lodówki. Do reszty wgniotłam ciemne kakao. Podzielić można ją też inaczej, ale ja zdecydowanie bardziej wolę kakaowa kruszonkę. Ciemną część także włożyłam do lodówki. Uprzednio jednak dobrze jest je zawinąć w folię lub włożyć do woreczka. Inaczej może się na nich zrobić sucha skorupka.


Gdy drożdżowe ciasto już nam pięknie wyrośnie należy wyłożyć formę papierem do pieczenia. Lekko pomoczonymi w ciepłej wodzie palcami równo rozprowadzić ciasto na dnie blachy. Wyłożoną ciastem formę należy ostawić w ciepłe miejsce na jakieś 10 minut by znów lekko podrosło. Na górę wyłożyłam całą masę serową i w równych odstępach za pomocą łyżki porobiłam w niej rowki w które ponakładałam mak. W rogu blachy zostawiłam ser, później pasek maku i znów ser. Powstały z tego naprzemienne, ukośne paski. Dzięki temu krojąc ciasto każdy dostanie kawałek z serem i makiem. Kruszonkę wyjęłam z lodówki i układałam ją plackami w niewielkich odstępach tak by na maku była jasna, a na serze ciemna łatka. Przerwy w kruszonce wypełniłam pozostałą ciemną.

Piekłam przez godzinę bez termoobiegu na środkowej półce w temperaturze 175 stopni.
Wystający ser powinien się zarumienić i przy dotknięciu stawiać lekki opór. Tym razem sposób z patyczkiem się nie sprawdzi, bo ciasto samo w sobie jest dosyć wilgotne. Dla pewności zostawiam je zawsze w stygnącym piekarniku. Gorące jest pyszne, ale pełnię smaku uzyskuje na drugi dzień. Na noc ciasto przykrywam folią.

My całą blachę wrąbaliśmy w trzy dni. Było tak pyszne, że nie mogłam się od niego oderwać...





Smacznego! ;))











*blaszkę zawsze mierzę od spodu, bo rozszerza się ku górze.


wtorek, 28 maja 2013

Napój sojowy Golden Soya z Biedronki.

Kolejny produkt do mojej listy "wege&wegan w sklepach". Opatrzony jest napisem "Odpowiednie dla wegetarian". Spróbujmy więc!


Pierwszy raz trafiłam na niego jakieś dwa lata temu i w sumie już nie pamiętam jak. Pewnie przez przypadek ;). Pamiętam, że od razu kupiliśmy po jednym smaku na wypróbowanie. Niedawno odświeżyłam wspomnienie:

Smaki są trzy...

czekoladowy:
Moim zdaniem najsmaczniejszy ze wszystkich. Nie jest przesadnie słodki i genialnie zastępuje tradycyjne kakao na mleku. Jest idealny dla ludzi z nietolerancją laktozy, bo jej nie zawiera. Z wielką przyjemnością popijam go sobie pisząc ten post ;).

waniliowy:
Kupiłam go tylko raz. Smakuje mi jak rozwodniony budyń i jest zdecydowanie za słodki.

naturalny:
Niestety nie podchodzi mi smak czystego mleka sojowego, które robię sama w domu. Zawsze jest przerabiane na pyszne, miękkie i delikatne tofu. Ten wariant jest najbardziej neutralny, ale jeśli chodzi o dolanie do kawy to u mnie niestety odpada. Nie smakuje mi słodka kawa, a nawet napój o naturalnym smaku jest dosyć słodki. Świetny jest jednak do koktajli, wypieków i wszelkich deserów.

... wszystkie najlepiej jest mocno schłodzić.


Każdy z nas ma inny smak. Moja opinia jest u góry, a mój Przemek jest bardzo zadowolony z naturalnego wariantu i wykorzystuje go do kawy. Dlatego każdy sam sobie musi dobrać smak. Niestety jak to w napoju, soi jest bardzo niewiele.

     
    
Wydaje mi się, że 3,99zł za litr to niezbyt wygórowana cena.

niedziela, 26 maja 2013

Pizza ze szparagami.

Muszę przyznać, że moje drugie podejście do szparagów jest bardzo udane. Może tak być, bo pierwsze było z białymi i jakoś nie podeszły ;). Poprzedni przepis był na banalne szparagi z patelni, a teraz mam przyjemność zaprosić Was na pizzę. Do tego moje ukochane ciasto.


Dla trzech łakomczuchów:

ciasto: 
2 i 1/4 szklanki mąki pszennej typu 650
3/4 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
paczka suchych drożdży 7g
około 310ml ciepłej wody
pięć łyżek oliwy

Mąkę wsypałam do miski, dodałam sól i cukier oraz drożdże. Wymieszałam suche składniki drewnianą łyżką i dolałam wodę. Na początku ciasto może się wydać troszkę zbyt luźne, ale mąka powoli wchłonie nadmiar wilgoci. Gdy już całość jest dokładnie połączona to zdejmuję z łyżki przyklejone ciasto, dolewam oliwę i za pomocą ręki staram się wgnieść tłuszcz do ciasta. Jest ono miękkie, przyjemnie ciepłe i delikatne. Jeśli klei się do ręki to znak, że trzeba dosypać odrobinę mąki, a jeśli nie jest plastyczne i zbija się w twarda kulkę to śmiało możecie dolać trochę wody. Każda mąka jest inna, więc musicie kierować się intuicją. Formuję z ciasta dosyć płaską kulkę i nakrywam grubszą ściereczką. Odstawiam w ciepłe miejsce na około godzinę.
Po wyrośnięciu oprószonymi mąką rękami dzielę ciasto na trzy kawałki i rozkładam je na wyłożonej papierem do pieczenia dużej blasze. Można uformować okrągłe placki, większe lub mniejsze. To zależy od Waszej inwencji. Nas jest trójka i od razu poszłam na całość ;). Placki jednak należy rozpłaszczyć na około pół centymetrową grubość. Wtedy zanurzonymi w mące palcami staram się zrobić pulchne brzeg ugniatając ciasto jakiś centymetr od samego brzegu placków. Tak przygotowane spody cienko smaruję lekkim sosem czosnkowym i układam dodatki.

lekki sos czosnkowy:

200g jogurtu naturalnego
trzy średnie ząbki czosnku
sól morska
świeżo mielony pieprz
sok z cytryny

Do miseczki przekładam jogurt, dodaję sól i pieprz oraz drobno starty lub przeciśnięty czosnek. Dokładnie mieszam by sól się rozpuściła. Dodaję kilka kropli soku z cytryny by połączyła i zrównoważyła smaki oraz nadała sosowi lekkości. Może być troszkę zbyt intensywny, ale w końcu to on przyprawia nam pizzę.

dodatki:

200g zielonych szparagów
kulka mozzarelli
jeden pomidor
świeżo mielony pieprz

Szparagi umyłam, pokroiłam skośnie i lekko obgotowałam we wrzątku, aby na pizzy nie były zbyt twarde. Pierw gotowałam dolne części, a na sam koniec wrzuciłam główki by jedynie się zblanszowały.


Na przygotowane spody z ciasta nałożyłam po dwie łyżki sosu, który dokładnie rozprowadziłam. Nie można go dać za dużo bo wszystko będzie pływać, a ciasto rozmięknie. Ułożyłam szparagi, pomidora i na samą górę porwaną mozzarellę. Posypałam pieprzem. Zostawiłam pizzę na jakieś 10 minut i w tym czasie wyraźnie było widać, że znów podrosła. Piekłam przez około 25 minut w 180stopniach bez termoobiegu na środkowej półce. Pizza była gotowa gdy brzegi się zarumieniły, a po wyjęciu łatwo przesuwała się po papierze. Można też ostrożnie zajrzeć pod spód, bo musi być rumiana i przy postukaniu wydawać głuchy dźwięk jak dobrze wypieczony chleb. Jeśli ser nie zdąży się zarumienić można pizzę na kilka minut przełożyć na wyższą półkę.
Upieczoną pizze polałam resztą czosnkowego sosu. Pychota! ;)

Smacznego!

sobota, 25 maja 2013

Szparagi z cytryną i czosnkiem.

W końcu udało mi się dorwać piękne i świeże zielone szparagi! Juhuuu! ;)) Pęczek od razu podzieliłam na te cieńsze i grubsze łodyżki i przyrządziłam na dwa sposoby, równie pyszne. Oto jeden z nich, teraz z tych grubszych. Wyszła idealna przystawka, a dodatki nie przyćmiły delikatnego smaku szparagów.


pół pęczka zielonych szparagów, wybrałam te grubsze
trzy plasterki wyszorowanej cytryny, ze skórką
mały ząbek czosnku
sól morska
dwie łyżki oliwy

Szparagi umyłam i delikatnie obcięłam spody łodyżek. Udało mi się kupić na tyle świeże, że prawie nic nie trzeba było wyrzucić. Gdy obcinałam to na nożu był sok. Jeśli macie wątpliwości to lepiej ułamać końcówkę. Zazwyczaj robi się tak, że cała wyschnięta część się odłamuje. Niestety często bywa to połowa szparaga. Czubki powinny być w miarę możliwości zamknięte i niewyschnięte. Te najgrubsze z najgrubszych warto obrać za pomocą obieraczki do warzyw. Jakoś od połowy w dół. Mi trafiły się twardawe skórki.

Przygotowane szparagi położyłam na rozgrzany olej, oprószyłam solą i poczekałam, aż się lekko przyrumienią. Co jakiś czas je odwracałam. W trakcie smażenia ich kolor stał się bardziej wyrazisty i wtedy obok nich położyłam plasterki cytryny. Gdy cytryna lekko się zarumieniła odwróciłam ją i dodałam drobno starty ząbek czosnku. Delikatnie wymieszałam, a dokładniej mówiąc poprzewracałam szparagi i już były gotowe. Zostawiłam je lekko chrupiące. Szparaga maczałam w lekko karmelizowanej cytrynie.

Smacznego! ;))

czwartek, 23 maja 2013

Półkruche ciasto o owocami i kruszonką.

Jest to chyba moje ulubione letnie ciasto! Pasują do niego dosłownie każde owoce. Nawet z brzoskwiniami z puszki smakowało obłędnie. Tym razem wpakowałam je do odrobinę za małej formy i wyrosło gigantyczne, ale nie myślcie że jest suche! Co to to nie! Jest niezwykle delikatne i wilgotne. Nawet takiego giganta przyjemnie się je ;). Jednak następnym razem użyję większej blachy.


Do formy minimum 22cm x18cm:

ciasto:
trzy szklanki mąki pszennej typu 650
dwie kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej
3/4 szklanki cukru trzcinowego
125g zimnej margaryny lub masła
dojrzały mały banan
trzy kopiaste łyżki greckiego jogurtu
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
cztery łyżki zimnej wody

Suche składniki wsypałam do miski i rozcierając palcami połączyłam z zimnym tłuszczem pokrojonym w mniejsze kawałki. Do tej jeszcze w miarę suchej masy dodałam jogurt i pogniecionego widelcem banana z dodatkiem wody. Wymieszałam całość i dało się z tego uformować zwartą, ale lekko lepką kulkę. Nie przejmujcie się jeśli będzie widać kawałki masła.
Ciasto zawinęłam w folię i wstawiłam na jakieś pół godziny do lodówki.

owoce:
650ml startych na grubej tarce jabłek
650ml posiekanego rabarbaru
szczypta cynamonu

Jabłka umyłam i obrałam, utarłam na tarce, do nich dodałam obrany i pokrojony rabarbar. Posypałam całość cynamonem i wymieszałam. Nie dodaję cukru, bo kruszonka i ciasto są wystarczająco słodkie. Owocowy, lekko kwaśny akcent jest idealnym dopełnieniem.
Podaję takie dziwne miary, bo nie mam wagi, a nie każde trzy średnie jabłka są takie same.

kruszonka:
130g zimnej margaryny lub masła
pół szklanki trzcinowego cukru
półtorej szklanki mąki pszennej typu 650

Składniki utarłam palcami w misce. Nie jest to całkiem zwarta kruszonka, a taka idealna do posypania. Bardzo smaczna, lekko chrupiąca, złocista i nie jest twarda po upieczeniu.


Do wyłożonej papierem do pieczenia formy włożyłam wyjęte z lodówki ciasto. Papier zawsze daję tak by wystawał poza formę i w razie potrzeby utrzymał ciasto. Starałam się ręką dokładnie rozprowadzić je po całej blaszce. Jeśli komuś nie odpowiada lekko lepkie ciasto może zmoczyć palce. Na równo rozłożone ciasto wyłożyłam odciśnięte z soku owoce. Pozostały sok jest bardzo smaczny i z przyjemnością go wypiłam. Owoce posypałam kruszonką. Ciasto piekłam przez godzinę w 180 stopniach, bez termoobiegu na środkowej półce. Po tym czasie trzeba sprawdzić patyczkiem czy ciasto jest upieczone, patyczek powinien być suchy, a kruszonka rumiana. Jeśli w czasie pieczenia wierzch za szybko się rumieni, należy go przykryć kawałkiem papieru do pieczenia i zdjąć na kilka minut przed końcem pieczenia.

Smacznego! ;))

środa, 22 maja 2013

Pełnoziarnisty chleb drożdżowy z ziarnami i kminkiem.

Zakochałam się w domowym chlebie! Nawet moja mama, która nie przepada specjalnie za pieczywem pełnym farfocli sama przypomina, że chleb się kończy i trzeba zarobić nowy ;). Do tego po każdym wypieku mówi, że ten jest najlepszy. Czyli jest progres, z czego jestem bardzo dumna!


Na jeden bochenek w małej keksówce 25cm x12cm x8cm:

dwie szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
szklanka płatków owsianych (nie te błyskawiczne!)
szklanka mieszanki ulubionych ziaren (u mnie 1/4 siemienia, 1/4 pestek dyni i 1/2 słonecznika)
pół łyżeczki kminku
łyżka cukru
półtorej łyżeczki soli
paczka suchych drożdży 7g
pół litra ciepłej wody

dwie łyżki płatków owsianych do posypania chleba po górze

Suche składniki wsypałam do miski i wymieszałam palcem. Dolałam wodę i dokładnie wszystko wymieszałam. Miskę z zarobionym ciastem przykryłam ściereczką i postawiłam w ciepłe miejsce. Po około godzinie wymieszałam ciasto, które mocno urosło i pięknie pachniało drożdżami. Przełożyłam je do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Wygładziłam wierzch chleba drewnianą łyżką zamoczoną w ciepłej wodzie i posypałam płatkami. Łyżką lekko jakby je wbiłam w ciasto, bo inaczej po upieczeniu mogłoby odpaść. Chleb nakryłam ściereczką i zostawiłam na jakieś pół godziny do ponownego wyrośnięcia. W tym czasie lekko wyszedł ponad foremkę.
Piekłam go przez około godzinę w temperaturze 200 stopni bez termoobiegu. Po tym czasie wyjęłam go za papier z formy i postukałam w boki, wydawały ten cudowny i charakterystyczny dźwięk. Chleb jednak nie będzie cały w chrupiącej skórę, boki i spód będą miękkie i sprężyste. Jeśli dźwięk jest za mało głuchy to warto dopiec chleb przez jakieś 10 minut.
Po upieczeniu wyjęłam chleb z formy i studziłam na kratce z piekarnika.
Po wystudzeniu odklejam papier, chyba że nie wytrzymam i zrobię to na gorąco. Ale chodzi mi o to, że gdy chleb jest zimny zostawiam go w papierze i tak zawijam folią aluminiową. W ten sposób poprzednie wytrzymały trzy dni, więcej im nie było dane przetrwać, bo zostały zjedzone!

Jeśli ktoś bardzo nie lubi kminku to oczywiście może go pominąć. 

Smacznego! ;))

wtorek, 21 maja 2013

Szpinakowe pesto z migdałami.

Przy okazji robienia zakupów z myślą o chłodniku trafiłam na piękne liście szpinaku. Część oczywiście posiekałam i zamroziłam na później, ale miałam ochotę na coś innego. Lżejszego. Mocno nie przepadam za drogimi, paczkowanymi listkami ze sklepów. Na szczęście u mnie na targu jest miły starszy Pan, który prawie codziennie sprzedaje świeżutki szpinak z własnego ogródka.


Dla trzech bardzo głodnych osób:

800ml świeżego szpinaku
50 migdałów
dwa średnie ząbki czosnku
sok z połowy cytryny
sól morska
świeżo mielony pieprz
olej rzepakowy

300g makaronu

Szpinak umyłam, obrałam z gorszych listków i grubszych łodyg. Posiekałam z grubsza i lekko dociskając w pojemniku z miarką odmierzyłam 800ml. Przełożyłam zieleninę do malaksera, dodałam migdały, sok z cytryny, pocięte ząbki czosnku, sól, pieprz oraz trochę oleju. Miksowałam na gładko. Jeśli sos jest zbyt gęsty można dolać olej. Gdy wydaje się aksamitny, a kawałki szpinaku są niewielkie można go spróbować i doprawić według własnego gustu. Na zimno wyraźnie w nim czuć migdały i delikatny posmak czosnku. Cytryna dodaje pesto lekkości. Konsystencja powinna być dosyć gęsta. Po nabraniu palcem ładnie się trzymał, nie był lejący.

Podałam je na ciepło z makaronem i dopiero wtedy dało się poczuć pełnię jego bogatego smaku. Nie spodziewałam się, że będzie takie pyszne! Przy gotowaniu makaronu odlałam z niego jakieś piętnaście łyżek wody i wlałam do ziemnego pesto. Nie gotowałam go, a jedynie zaparzyłam tą wodą. Gdy makaron był już ugotowany wymieszałam go w misce z sosem. Do tego klasyczna sałatka z pomidorów, ogórków kiszonych(ostatni słoik domowych!) i czerwonej cebuli.

Moje Drugie Pół jadło pesto z jajkami na miękko. Bardzo sobie chwalił.

Smacznego! ;))

niedziela, 19 maja 2013

Ciasteczka kawowe w czekoladzie.

Zainspirowana przepisem z bloga 2smaki i potrzebą spotkania z kolegą bawiłam się w ciasteczka. Tak się składa, że w moim domu rozpuszczalna kawa jest tylko zbożowa to przepis jest zmieniony. Lubię korzystać z tego co już mam.
Na spotkaniu była duża kawa i ciastka z podwójną dawką kawy ;).


Na około 50 przepysznych ciasteczek:

250g kostka masła lub margaryny
3/4 szklanki trzcinowego cukru
50ml suchej mielonej kawy tj. dwie miarki*
dwie szklanki mąki pszennej typu 650
szczypta soli
dwie łyżeczki proszku do pieczenia

Miękką margarynę zmiksowałam z cukrem, można ją też utrzeć tak jak robi się to w przypadku ucieranej babki. Nie przejmowałam się, że cukier się całkowicie nie rozpuścił. Po upieczeniu pięknie błyszczy na ciastkach. Do utartego tłuszczu z cukrem dodałam kawę, mąkę, sól i proszek. Te składniki wcierałam w słodki tłuszcz za pomocą łyżki. Chwilkę to trwa, ale jest to iście terapeutyczne zajęcie.




Z powstałej masy nabierałam niepełną łyżeczkę
i formowałam z niej kulki wielkości małego orzecha włoskiego. Dla uproszczenia zamieszczam zdjęcie porównawcze ;).  






Na dużej blasze wyłożonej papierem do pieczenia ułożyłam dwadzieścia kuleczek w równych odstępach. W czterech rzędach po pięć sztuk. Rozpłaszczałam je lekko by ciastka po upieczeniu były cieńsze, ale nie trzeba tego robić. Wtedy wychodzą grubsze i są lekko wilgotne i miękkie w środku. Piekłam je w 180 stopniach bez termoobiegu na środkowej półce przez 15-17 minut. Czekałam, aż brzegi zaczną się rumienić. Ciastka były miękkie, więc przydała mi się do zdejmowania staruszka szpatułka do tortu. Równie dobrze można użyć zwykłego noża do masła. Przełożyłam je na cienką blaszkę, ale lepiej użyć kratki. Ciastka muszą ostygnąć by nabrać chrupkości. Bez polewy są dla mnie odrobinę zbyt słodkie.

polewa na ciastka:

100g czekolady 70%
25ml suchej mielonej kawy tj. jedna miarka*

Czekoladę połamałam i włożyłam do miseczki, którą umieściłam na garnku z gorącą wodą. W sumie nie włączałam nawet palnika, bo ciepło wody z czajnika wystarczyło. Gdy czekolada była w połowie rozpuszczona dosypałam miarkę kawy i dokładnie wmieszałam. Na początku może się wydać, że masa jest za sucha, ale potrzeba cierpliwości z mieszaniem. Miseczkę z polewą zostawiłam nad kąpielą wodną i za pomocą spodu małej łyżeczki smarowałam wierzch ostudzonych ciasteczek. Zostawiłam je na noc rozłożone na folii aluminiowej by czekolada stężała. Po zastygnięciu nie trzeba ich przechowywać w lodówce. Ciastka przetrwały nawet podróż pociągiem w upale i się nie posklejały. Plastikowy pojemniczek wyłożyłam serwetką i na niej poukładałam ciastka.

* chodzi o taką kawę do zaparzania, fusiastą zwaną ;).

Uwaga! Są mocno wciągające! ;))

Smacznego! ;))

piątek, 17 maja 2013

Szybki chłodnik.

Jest kilka ciepłych dni i warto je wykorzystać, bo zaraz znów się może popsuć pogoda. A chłodnik jest idealny właśnie na te ciepłe dni, kiedy nic nam się nie chce. Nie mówiąc już o gotowaniu i gorącym jedzeniu.W tym przypadku nie trzeba nic gotować, młode buraczki nie są twarde i pięknie wzbogacają konsystencję całości.


Proporcja dla trzech osób na dwa dni:

sześć gruntowych lub trzy cienkie szklarniowe ogórki
pęczek rzodkiewek
dwa pęczki botwinki z większymi buraczkami
pół pęczka szczypiorku
pół pęczka koperku
pół litra kefiru
400g jogurtu naturalnego
sól morska
świeżo mielony pieprz

Wszystkie warzywa myję. Buraczki i ogórka obieram i trę razem z rzodkiewkami na tarce jarzynowej. Używam też botwinki, ale wybieram tylko te najładniejsze liście. Tu wyszło jakieś pół pęczka. Umyłam je i razem z łodyżkami drobno posiekałam. Umyty szczypiorek i koperek także posiekałam i wszystkie składniki wrzucałam do jednej większej miski. Obficie posypałam solą i zmieliłam dużo pieprzy. Dolałam kefir i dołożyłam jogurt, dokładnie wymieszałam. Używam kefiru i jogurtu, bo dla mnie idealnie się uzupełniają. Kefir jest rzadszy, ale bardziej kwaskowy od jogurtu. Od lat robię właśnie taki chłodnik. Najlepiej jest go wstawić do lodówki na jakiś czas by smaki się połączyły, ale jedzony od razu też jest pyszny! Moi jedli go z sadzonym jajkiem, a ja z pysznym pełnoziarnistym chlebem. Ci co czytają profil ma fb znają moje ostatnie przygody z krojeniem chleba. Paluszek pozdrawia i stara się trzymać! ;).
Następnego dnia najlepiej wyjąć go z lodówki na chwilę przed jedzeniem, by nie był lodowaty i przy jedzeniu nie bolały zęby. Trzeba też go dokładnie wymieszać, bo na górze może zebrać się woda.

Smacznego! ;))

środa, 15 maja 2013

Babeczki z rabarbarem i nutą cynamonu.

Kiedy w końcu udało mi się dostać rabarbar, chciałam z niego zrobić wszystko na raz! Od kompotu poprzez tartę, ale na pierwszy ogień poszły babeczki! Niezwykle wilgotne, pulchne i delikatne. Połączenie słodkiego ciasta i kwaskowatego rabarbaru, najlepsze ;).


Na 12 babeczek:

dwie szklanki mąki pszennej typu 650
pół szklanki płatków owsianych błyskawicznych
kopiasta łyżka mąki ziemniaczanej
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
pół szklanki cukru trzcinowego
10-15 słodzików
cztery łyżki ciepłej wody
1/3 szklanki oleju
szklanka maślanki
pełna szklanka rabarbaru
1/3 łyżeczki sproszkowanego cynamonu

Słodzik rozpuściłam w kieliszku w czterech łyżkach ciepłej wody. Rabarbar pokroiłam w niewielkie kawałki i zasypałam cukrem, dodałam rozpuszczony słodzik i cynamon. Wymieszałam w małej misce i zostawiłam na chwilkę, aby lekko puścił sok. W tym czasie wymieszałam w misce suche składniki, a do nich wlałam olej i maślankę. Dodałam rabarbar i wymieszałam całość. Masa wychodzi dosyć gęsta, więc za pomocą łyżki i łyżeczki przekładałam ją do wcześniej przygotowanych papilotek. Wypełniłam je prawie całkowicie.
Piekłam przez pół godziny w temperaturze 180 stopni bez termoobiegu. Po 25 minutach sprawdziłam patyczkiem i był jeszcze lepki, więc musiały się dopiec. Po upieczeniu wyjęłam z formy i studziłam na kratce. Na ciepło papilotki ciężko schodziły, ale już dziś rano nie było z tym problemu.

Smacznego! ;))

wtorek, 14 maja 2013

Pełnoziarnisty chleb razowy ze słonecznikiem i siemieniem lnianym.

Poprzedni chleb był pyszny, ale ten zdecydowanie bije go na głowę! Wilgotny i sycący, a chrupiący słonecznik na górze to taka przysłowiowa wisienka na torcie ;). Do tego banalnie prosty w przygotowaniu!



Na jeden bochenek w małej keksówce 25cm x12cm x8cm:

dwie i pół szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
szklanka mąki pszennej razowej do wypieku chleba typu 2000
pół szklanki siemienia lnianego
pół szklanki łuskanych ziaren słonecznika
1/3 szklanki otrębów żytnich
łyżka cukru
półtorej łyżeczki soli
paczka suchych drożdży 7g
pół litra ciepłej wody

łyżka ziaren słonecznika do posypania chleba po górze

Suche składniki wsypałam do miski i wymieszałam palcem. Dolałam wodę i dokładnie wszystko wymieszałam. Miskę z zarobionym ciastem przykryłam ściereczką i postawiłam na garnuszku z ciepłą wodą, bo było bardzo zimno i bałam się że nie wyrośnie. Po około godzinie wymieszałam wyrośnięte ciasto, które mocno urosło i pięknie pachniało drożdżami. Przełożyłam je do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Wygładziłam wierzch chleba drewnianą łyżką zamoczoną w ciepłej wodzie i posypałam słonecznikiem. Łyżką lekko jakby go wbiłam w ciasto. Chleb nakryłam ściereczką i zostawiłam na jakieś pół godziny do ponownego wyrośnięcia. W tym czasie lekko wyszedł ponad foremkę.
Piekłam go przez około 85 minut w temperaturze 200 stopni bez termoobiegu.
Po upieczeniu wyjęłam chleb z formy i studziłam na kratce z piekarnika.

Smacznego! ;))

piątek, 10 maja 2013

Lekka sałatka z pomidorem i rzodkiewką.

Zaczyna się czas sałatek! Są lekkie, smaczne, kolorowe, pełne witamin. Najlepiej smakują w ciepłe dni, a do tego jest coraz więcej świeżych składników. Szkoda z tego nie skorzystać!


dressing:
cztery łyżki oleju rzepakowego lub oliwy z oliwek
cztery łyżki soku z cytryny
trzy ząbki czosnku
pół łyżeczki trzcinowego cukru lub miodu
szczypta soli morskiej
świeżo mielony kolorowy pieprz
koperek

Do miseczki wlałam olej i sok z cytryny, wymieszałam by sos zrobił się lekko mętny. Wrzuciłam szczyptę soli i cukru, do tego wtarłam ząbki czosnku. Doprawiłam pieprzem i dodałam koperek. Dokładnie wymieszałam. Sos do sałatki zawsze powinien być odrobinę zbyt mocny w smaku. Reszty sałatki przecież nie doprawiamy i jej delikatny smak idealnie zrównoważy się z wyraźniejszym dressingiem.

sałatka:
duża garść młodych listków sałaty
pięć rzodkiewek
dwa średnie pomidory

Pomidory oparzyłam i obrałam ze skórki, pokroiłam w półplasterki. Rzodkiewki umyłam i pokroiłam w plastry. Sałatę porządnie opłukałam na sicie i jak najmocniej odsączyłam z wody. Niestety nie mam jeszcze wirówki do sałaty. Wrzuciłam wszystko do miski, lekko przemierzałam i polałam sosem. Należy to robić przez samym podaniem by sałata nie zwiędła i nie utraciła wspaniałej chrupkości.

Smacznego zielonego! ;))

czwartek, 9 maja 2013

Pełnoziarnisty chleb drożdżowy z siemieniem lnianym.

Kiedyś udało mi się kupić chleb, który był tylko z siemieniem. Bardzo smakował mojej mamie i spróbowałam upiec podobny. Nie jest pracochłonny. Wyszedł pyszny i jestem z niego bardzo dumna. To mój pierwszy chleb! ;))


Na jeden chleb w małej keksówce:

trzy i pół szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
szklanka siemienia lnianego
łyżka cukru
półtorej łyżeczki soli morskiej lub łyżeczka zwykłej
paczka suchych drożdży 7g
1/3 szklanki otrębów żytnich
pół litra ciepłej wody

Wszystkie suche składniki wsypałam do miski i przemieszałam. Dolałam wodę i za pomocą drewnianej łyżki dokładnie wymieszałam. Powstało dosyć gęste ciasto, ale nie dało by się z niego zrobić kulki. Masę przełożyłam do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki o wymiarach 25cm x12cm x8cm. Ciasto zapełniło jakoś 3/4 formy, a w ciągu godziny wypełniło ją całkowicie. Przed wyrastaniem wyrównałam ciasto drewnianą łyżką zamoczoną w ciepłej wodzie i przykryłam je ściereczką. Odstawiłam w ciepłe miejsce na godzinę. Przed włożeniem do piekarnika pokropiłam wierzch chleba wodą. Podobno zapewnia to chrupiącą skórkę. Piekłam przez godzinę w temperaturze 200 stopni bez termoobiegu. Po upieczeniu zostawiłam chleb na 15 minut w stygnącym piekarniku. Po tym czasie wyjęłam go z formy i ciągle w papierze studziłam na kratce. Po ostygnięciu nie zdejmując papieru zawinęłam w folię spożywczą.

W tych chlebie wyraźnie czuć posmak morskiej soli, jeśli go nie lubimy to lepiej użyć zwykłej soli kuchennej.

Smacznego! ;))

środa, 8 maja 2013

Czosnkowa pasta z czerwonej fasoli.

Były już pasty z białej fasolki, które bardzo lubimy. Nigdy jednak nie próbowałam robić z czerwonej. Miałam pewne obawy, ale wyszło pysznie. Na pewno będę do niej wracać. Od razu zrobiłam dwie różne.


250g suchej czerwonej fasoli red kidney
trzy duże ząbki czosnku
sok z połowy małej cytryny
świeżo mielony kolorowy pieprz
sól morska
łyżka oleju rzepakowego
kilka łyżek wody z gotowania

Fasolę opłukałam i moczyłam przez noc w zimnej wodzie. Następnego dnia ugotowałam do miękkości. Długo nie chciała zmięknąć, ale może trafiłam na jakąś wyjątkowo wredną. Po ugotowaniu fasolki przełożyłam do blendera, ale nie wylewałam wody z gotowania. Przyprawiłam solą, pieprzem, sokiem z cytryny i wkroiłam czosnek. Dodałam olej i kilka łyżek wody z gotowania. Porządnie zmiksowałam, żeby nie było dużych kawałków czosnku. Pasta powinna się wydawać odrobinę za rzadka, bo gdy ostygnie to zgęstnieje. Przełożyłam do pojemniczka i przechowuję w lodówce.

Zapraszam do wypróbowania pikantnej pasty z czerwonej fasoli z papryką.

Smacznego! ;))

Pikantna pasta z czerwonej fasoli z papryką.

Były już pasty z białej fasolki, które bardzo lubimy. Nigdy jednak nie próbowałam robić z czerwonej. Miałam pewne obawy, ale wyszło pysznie. Na pewno będę do niej wracać.


250g suchej czerwonej fasoli red kidney
kopiasta łyżeczka słodkiej czerwonej papryki
1/3 łyżeczki sproszkowanego chili lub mniej
sok z małej cytryny
świeżo mielony kolorowy pieprz
sól morska
łyżka oleju rzepakowego
kilka łyżek wody z gotowania

Fasolę opłukałam i moczyłam przez noc w zimnej wodzie. Następnego dnia ugotowałam do miękkości. Długo nie chciała zmięknąć, ale może trafiłam na jakąś wyjątkowo wredną. Po ugotowaniu fasolki przełożyłam do blendera, ale nie wylewałam wody z gotowania. Przyprawiłam solą, pieprzem, sokiem z cytryny, papryką i chili, której lepiej na początku dać mniej i w razie potrzeby dodać. Ja zrobiłam tę bardzo ostrą, ale tak lubimy. Dodałam olej i kilka łyżek wody z gotowania. Porządnie zmiksowałam. Pasta powinna się wydawać odrobinę za rzadka, bo gdy ostygnie to zgęstnieje. Przełożyłam do pojemniczka i przechowuję w lodówce.

Zapraszam także do wypróbowania czosnkowej pasty z czerwonej fasoli.

Smacznego! ;))

sobota, 4 maja 2013

Jaśminowy ryż na mleku z rodzynkami.

Nikogo chyba nie powinno dziwić, że na śniadanie zachciało mi się czegoś ciepłego. Bardzo lubię taki ryż, jest aromatyczny i przyjemnie rozgrzewa. Często robię go wieczorem, a rano tylko odgrzewam.


Na dwa razy:

100ml ryżu jaśminowego
100ml wody
320ml mleka
dwie łyżki cukru trzcinowego
garść rodzynek
pół łyżeczki masła

Rodzynki wsypuję do miski i zalewam wrzątkiem a jakieś 10 minut, mieszam je co jakiś czas by zaczęły pęcznieć. Gdy już widać, że rodzynki są w połowie drogi zabieram się za ryż.
Do garnka z nieprzywierającym dnem wsypuję ryż, dolewam wodę i po wymieszaniu mleko. Stawiam garnek na bardzo małym ogniu i od czasu do czasu sobie o nim przypominam by pomieszać. Gdy mleko zaczyna parować odcedzam rodzynki i dodaję je do garnka. Ponownie mieszam i czekam, aż całość lekko zmieni kolor pod wpływem rodzynek. Nie słodziłam do tej pory, bo rodzynki mimo namoczenia i tak oddadzą dużo słodyczy. Dodaję dwie łyżki trzcinowego cukru i mieszam. Ostatnim razem dodałam trzy łyżki i po ugotowaniu było zdecydowanie za słodkie. Kiedy ryż zgęstnieje trzeba go pilnować by się nie przypalił, a gdy jest już miękki dodaje kawałek masła. Rozpuszczam go mieszając, przykrywam garnek pokrywką, odstawiam na jakieś 10 minut by ryż troszkę ostygł i napęczniał.

Następnego dnia dolewam odrobinę mleka i powoli odgrzewam.

Smacznego! ;)

piątek, 3 maja 2013

Ciastka francuskie krok po kroku.

Zawsze miałam problem ze składaniem wiatraczków, bo źle robiłam nacięcia. Kiedy już mniej bardziej umiem to może komuś przydadzą się moje pyszne obrazki ;).


Potrzebujemy:

paczkę ciasta francuskiego
resztę brzoskwiń w lekkim syropie lub inne owoce czy dżem
niemielony mak
opcjonalnie cukier do posypania

Płat ciasta rozwijamy i kroimy na w miarę równe kwadraty. Bierzemy się na formowanie ciastek.

                             


Ciastka zawinęłam jak widać na powyższych obrazkach. Położyłam na środek kawałek brzoskwini i całe ciastko delikatnie posmarowałam syropem z owoców. Posypałam makiem i gotowe. My nie lubimy mocno słodkich ciastek, ale podejrzewam że reszta świata może także posypać ciasteczka brązowym cukrem. Przełożyłam je ostrożnie na papier do pieczenia. Lepiej byłoby je formować od razu na nim ;). 

Należy je piec przez 15-20 minut w 200 stopniach, aż się zarumienią. 


Smacznego! ;))

czwartek, 2 maja 2013

Czosnkowe kotleciki z ciecierzycy obtoczone w sezamie.

Jak już zapewne Wam wiadomo uwielbiam tego typu kotleciki. Na te nawet moja mama nie mogła się doczekać i tylko co chwilę przychodziła do kuchni i pytała czy może w czymś nie pomóc ;). Po obiedzie powiedziała: "wiedziałam, że będą pyszne, ale nie że aż tak!". Kochana mamunia ;)). 
Wyszły aromatyczne, miękkie w środku i chrupiące na zewnątrz.


500ml suchej ciecierzycy
osiem kulek ziela angielskiego
dwa liście laurowe
dziesięć ząbków czosnku
sok z połowy cytryny
płatki chili
dwie kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej
150ml płatków owsianych
pół pęczka szczypiorku
sporo morskiej soli
świeżo mielony pieprz
pół szklanki wody z gotowania ziaren

100g sezamu

Opłukane ziarna moczyłam przez noc w dużej ilości zimnej wody. Następnego dnia ugotowałam je do miękkości z dodatkiem ziela angielskiego i listków laurowych. Nie solimy jej, bo długo będzie twarda. Po ugotowaniu nie odlewam wody i łyżką cedzakową przekładam ziarna do malaksera. Wyjmuję oczywiście listek i kulki. Mi wyszło na trzy razy i każdą z porcji miksowałam na gładszą. W pierwszej zostawiłam trochę większe kawałki, aby wzbogaciły konsystencję kotlecików. Następna była drobniejsza, a ostatnia na prawie gładką masę, aby była lekko papkowata i posklejała składniki. Gdy ciężko się miksuje dolewam odrobinę wody, dlatego pojawiła się w przepisie.Do zmiksowanych ziaren dodałam utarte drobno lub przeciśnięte ząbki czosnku, dużo soli, pieprz, trochę płatków chili, sok z połowy cytryny, posiekany szczypiorek,płatki owsiane i dwie łyżki mąki. Wymieszałam dokładnie wszystkie składniki, najprościej jest jakby wcierać łyżką płatki do masy. Połączone składniki odstawiłam na jakieś 15 minut by płatki wchłonęły nadmiar wilgoci.
Kotleciki formowałam w dłoniach z jednej łyżki masy. Powinny być miękkie, ale nie papkowate. Każdy z nich obtoczyłam w sezamie wsypanym do miseczki. Lekko trzeba kotlecika przycisnąć, by sezam od razu z niego nie odpadł. Lekko otrzepałam nadmiar ziarenek i smażyłam na rozgrzanym oleju, aż zrobiły się złote i w kuchni pięknie pachniało czosnkiem i sezamem. Myślę, że dobrym pomysłem jest usmażenie jednego kotlecika kontrolnego, spróbowanie i w razie potrzeby doprawienie masy przed smażeniem kolejnych.

Następnym razem może spróbuję je upiec w piekarniku, bo na patelni i tak miałam pełno skwierczącego sezamu. Plusem tego jest to, że olej był pięknie aromatyczny ;).

Do kotlecików podałam lekko słodką sałatkę z zielonego ogórka, zielonych listków pekińskiej, naturalnego jogurtu, odrobiny miodu, koperku, pieprzu i soli. Pasowała idealnie!

Smacznego!


środa, 1 maja 2013

Chrupiąca ciecierzyca.

Ugotowałam wczoraj dosyć sporo ciecierzycy by dziś zrobić z niej kotlety. I przypomniało mi się, że gdzieś chyba w gazecie widziałam pikantne orzeszki z ciecierzycy właśnie. Długo się nie zastanawiałam, a że piekarnik był gorący po frytkach to szybko poszło. W smaku przypominają mi przyprawione orzeszki ziemne, które można kupić w paczkach. Są bardzo smaczne, właśnie zajadam ;). Ręka sama do nich idzie!


około szklanki ugotowanych ziaren ciecierzycy
słodka papryka
chili
sól
olej rzepakowy

Ugotowaną do miękkości, odsączoną ciecierzycę wrzuciłam do miski, posypałam przyprawami i dodałam niewielką ilość oleju, tylko tyle by wszystko dokładnie pokryło się marynatą, a nie ociekało tłuszczem. Mieszałam chwilkę, aż wszystkie ziarna zrobiły się czerwone. Spróbowałam jedną i musiałam doprawić solą i chili. Lepiej na początku dodać mniej, bo później nie da się niczego odjąć. Wysypałam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i włożyłam do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni na jakieś 40 minut. Po około 25 minutach sprawdzałam co jakiś czas w jakim są stanie i mieszałam je kołysząc formą. Można do tego użyć łyżki. Spróbowałam czy są smaczne i pozwoliłam im poleżeć w stygnącym piekarniku.

Ziarna gotowałam z dodatkiem ziela angielskiego i liści laurowych co jest wyczuwalne po upieczeniu. 


Smacznego! ;))