niedziela, 30 czerwca 2013

Babeczki marchewkowe.

Tak! Wegańskie marchewkowe babeczki to coś o czym od dawna marzyłam! W prawie wszystkich przepisach jest tona jajek lub jakieś wymyślne składniki, których musiałbym poszukiwać. Moim sekretnym składnikiem jest domowy dżem dyniowy, który mam jeszcze w piwnicy ;).


Na 12 cudownie wilgotnych i delikatnych babeczek:

półtorej szklanki mąki pszennej typu 650
1/3 szklanki cukru trzcinowego
szczypta soli
1/4 łyżeczki cynamonu
płaska łyżeczka sody
łyżeczka proszku do pieczenia

szklanka gładkiego dyniowego dżemu, można zastąpić musem morelowym lub jabłkowym
ubita szklanka marchwi utartej na drobnych oczkach
pół szklanki drobnych rodzynek
pół szklanki posiekanych suszonych śliwek
1/3 szklanki oleju rzepakowego

Suche składniki wsypałam do miski i wymieszałam łyżką. Dałam do nich marchew, dżem, olej oraz bakalie. Wymieszałam, Pierw wydawało mi się, ze całość będzie za sucha ale po chwili marchew puściła sok i dało się dokładnie wymieszać. Masa była lepka i łatwo nakładało się ją do papilotek.


Babeczki piekłam przez 20 minut w temperaturze
180 stopni bez termoobiegu na środkowej półce. Jak to przy wypiekach pod koniec pieczenia należy sprawdzić patyczkiem czy są suche. Tu nie będą do końca suche. Patyczek będzie lepki, ale nie ubrudzony ciastem. Po upieczeniu wyjęłam je z formy i studziłam na kratce. Nie bójcie się jeśli babeczki będą miękkie. Takie mają być. Przy stygnięciu będą nabierać odpowiedniej konsystencji.





Używam do nich papilotek zrobionych z papieru do pieczenia (kawałek około 12cm/12cm dopasowuję do formy na babeczki), bo takie zwykłe się przykleją i ciężko będzie je wyjąć. Spowodowane jest to niską zawartością tłuszczu. Za to można zjeść dodatkową babeczkę! I oczywiście takie wycięte samodzielnie z papieru wychodzą dużo taniej.

Smacznego! ;)

sobota, 29 czerwca 2013

Dżem truskawka rabarbar.

Obfitość rabarbaru i truskawek skłoniła mnie do połączeniu tych dwóch cudownych smaków. U mnie w domu dżem truskawkowy miał zawsze największe wzięcie, ale teraz to się zmieniło. Truskawki z rabarbarem tworzą niepowtarzalną i niesamowicie pyszną kombinację. Nie lubię przesłodzonych rzeczy, więc domowe przetwory to jest to. Dżem wychodzi delikatny i mięciutki, lekko kwaskowy, idealny. Można jeść łyżeczką prosto ze słoiczka ;).


Na około półtora litra gotowego produktu użyłam:

2000ml pociętego w kawałki rabarbaru czyli kilogram łodyg
2000ml pokrojonych na kawałki truskawek
półtorej szklanki cukru, pół na pół trzcinowy z białym

folia spożywcza i słoiki z nakrętkami


Jak już kiedyś pisałam nie mam wagi i wszystko powierzam mojemu pojemnikowi z miarką. Stąd właśnie wartości podane w mililitrach zamiast kilogramów.

Umyte, obrane i pokrojone owoce wrzuciłam do dużego garnka o grubym dnie. Wsypałam oba cukry i wymieszałam z owocami. Postawiłam garnek na małym ogniu i co chwilę potrząsałam by owoce szybciej puściły sok. W innym wypadku trzeba by dolać odrobinę wody, a to niestety wydłuży czas robienia dżemu.

Garnek musi być trochę większy, bo gdy owoce puszczą sok i zaczną się gotować zrobi się piana, która będzie próbowała uciec. Dlatego w tym czasie należy pilnować garnka i co chwilę mieszać zawartość. Piana która powstanie na górze to pektyny, które są naszemu dżemowi bardzo potrzebne. U mnie to szaleństwo trwało trochę ponad pół godziny, później nie stałam już ciągle przy garnku i tylko co jakiś czas przychodziłam pomieszać. Dżemowa zupa powinna delikatnie pyrkotać, nie może się przypalić bo całość nabierze gorzkiego posmaku. Z czasem piana zacznie gęstnieć i wtedy trzeba próbować ją wmieszać do środka. Na tym etapie dżem jest dosyć rzadki, ale bez obaw tak ma być i później zgęstnieje.


Pierwszą fazę smażenia kończę gdy na górze prawie wcale nie ma już piany. Zostają tylko cienkie smugi. Odstawiam dżem do całkowitego wystudzenia. Najlepiej zaczekać do następnego dnia. Nie trzeba wstawiać do lodówki, ale warto przykryć by go muchy nie podjadały ;). 

Drugiego dnia przygotowuję słoiczki. Myję je wraz z pasującymi do nich nakrętkami w gorącej wodzie z płynem do naczyń. Dokładnie płuczę i wycieram do sucha. Ustawiam na ręczniku. Gdy mam już przygotowane słoiki stawiam dżem na małym ogniu, mieszam i pozwalam mu bulgotać przez jakieś 30-40 minut. Przez noc odrobinę ściemnieje i u góry może się wytworzyć trochę rzadszej masy. Trzeba ją wmieszać i odparować. Gdy dżem jest gotowy to zaczyna pryskać i jak zwykle wszystko na około jest ochlapane. Włącznie niestety ze mną. Wtedy wyłączam palnik. Warto też nabrać trochę dżemu na łyżkę i sprawdzić konsystencję. Powinna być dosyć spójna. Z łyżki spływa jakby kawałkami i jest lepki.

Do słoików za pomocą łyżki przekładam wrzący dżem. Widziałam że ludzie używają dużego lejka, ale do mnie to jakoś nie przemawia. Biorę zawsze ręcznik i w niego zawijam słoiczek. Inaczej gdy przy nakładaniu dżem nam skapnie poparzymy sobie rękę, a tak to ucierpi tylko ręcznik, który da się wyprać. Słoik wypełniam pod gwint, a nie do pełna. Na górę naciągam kawałek folii spożywczej z zapasem i mocno zakręcam słoik. Odwracam do góry dnem i stawiam na ściereczce. Pozostawiam do całkowitego wystygnięcia. Użycie folii spożywczej nie jest konieczne, ale dodatkowo zabezpiecza nam przetwory. Pełni rolę uszczelki. Powstrzyma wszystkie zapachy, które mogły zostać na nakrętkach i przetwory się nie utlenią. Nie kupuję nowych słoików tylko wykorzystuję te z kupionych produktów. Po wystygnięciu i odwróceniu słoików nakrętka powinna być lekko wklęsła, a po naciśnięciu nie powinna się ruszać czy wydawać charakterystycznych kliknięć.


W taki sposób od lat przygotowuje się w moim domu dżemy. Jeśli jednak nie macie pewności co do tego to warto pasteryzować przetwory. Dżem rozlałam do małych słoiczków około 200ml. Wtedy trzeba je umieścić w dużym garnku, którego dno wykładamy podwójną warstwą szarej gazety. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mi mówiono, że nie może to być taka śliska jak z czasopism. Na gazetę stawiamy słoiki i jeśli dżem jest ciepły możemy wlać ciepłą wodę, jeśli zdążył już wystygnąć to koniecznie zimną by słoiki nie popękały. Stawiamy je też tak by nie dotykały brzegów garnka, ani samych siebie bo mogą popękać. Wody nalewamy tylko tyle by słoiki były zanurzone na 1/3 swojej wysokości. Przykrywamy garnek pokrywką i włączamy mały gaz. Pilnujemy by woda w garnku zaczęła się gotować i wtedy odmierzamy 10-15 minut i wyłączamy palnik. Zostawiamy słoiki w garnku, aż do wystudzenia.

Pamiętajcie, że nie ma nic lepszego jak domowe przetwory! Nie bójcie się ich robić. Nawet jak nie wyjdą takie jakbyśmy chcieli to warto próbować. Moje pierwsze dżemy można było kroić nożem ;))

Smacznego!

czwartek, 27 czerwca 2013

Placuszki z truskawkami.

Zazwyczaj takie placuszki robiłam z jabłkami, ale skoro mamy sezon na truskawki to dlaczego nie zrobić ich z nimi? Są wyjątkowo pyszne, a sok z owoców nadał plackom specyficznego koloru.


Na około 16 placuszków:

szklanka mąki pszennej razowej
szklanka mąki pszennej typu 650
kopiasta łyżka mąki ziemniaczanej
pięć łyżek błyskawicznych płatków owsianych
szklanka mleka
szklanka kefiru
łyżka gorącej wody
dziesięć słodzików
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka sody

dwie szklanki pokrojonych w plastry truskawek

olej rzepakowy do smażenia

Do miski wsypałam suche składniki, wymieszałam i powoli wlewałam do nich płyny. Podobno jeśli w ten sposób łączy się składniki to nie ma grudek. Nawet jak są to mi niespecjalnie przeszkadzają, ale tu faktycznie ich nie było ;). Moje truskawki były dosyć kwaśne stąd w przepisie słodzik. Rozpuściłam go w łyżce gorącej wody. Wymieszane ciasto odstawiam na jakieś 10 minut, by mąka całkowicie wchłonęła wilgoć. Masa powinna być dosyć gęsta, podobna do kwaśnej śmietany.

Opłukałam i obrałam truskawki. Pokroiłam je w plasterki i wrzuciłam do gęstej masy. Delikatnie wymieszałam. Masę powinno się dosyć łatwo nabierać duża łyżką. Na niewielkiej ilości rozgrzanego tłuszczu smażyłam placuszki z dwóch łyżek masy. Kontrolowałam by w każdym było odpowiednio kawałków truskawek. Gdy placki są rumiane i zaczynają skwierczeć to znak, że są gotowe. Truskawki zaczną też puszczać sok. Jeśli zostawimy je dłużej na patelni to zacznie się przypalać.

Gdyby placuszki ciężko się przewracało i gdyby się rozpadały należy dodać jeszcze trochę mąki.

Jeśli placuszki będą dla Was mało słodkie, śmiało polejcie je miodem. Pasuje idealnie.

Smacznego! ;)

wtorek, 25 czerwca 2013

Szybki przekładany deser owocowy z jogurtem.

Wieczorem zachciało mi się jeszcze czegoś słodkiego, ale truskawki, czekoladę i babeczki już jadłam. Zazwyczaj jest 12 jednakowych sztuk i obojętnie jak pyszne są, czasem jakieś dwie zostaną. Tym razem to miało być coś innego. Szybciej się go robi, niż zjada ;). Tak oto powstało moje cudo...


Składniki deseru::

babeczki, które nam zostały. Użyłam owsianych z tego przepisu.
ulubiony dżem domowej roboty. Użyłam truskawki z rabarbarem.
naturalny jogurt

Do szklanki nałożyłam jakieś trzy łyżeczki jogurtu, na górę dałam dwie dżemu i posypałam to połową pokruszonej babeczki owsianej. Czynność należy powtarzać, aż do wypełnienia naczynia ;).

W moim przypadki smaki idealnie się komponowały, bo szczypta cynamonu zawarta w babeczkach idealnie pasowała do dżemu. Jogurt nadał całości kwaskowatego posmaku i idealnie złagodził słodycz.

Świeże, słodkie owoce również się sprawdzą. Nie bójcie się eksperymentować!

Smacznego! ;))

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Babeczki owsiane.

To idealne babeczki zarówno na deser jak i na śniadanie. Te są bez bakalii, ale jadłam je z truskawkowo rabarbarowym dżemem.  Zazwyczaj dorzucam jakąś resztę rodzynek czy suszonych śliwek.


Na 12 babeczek:

półtorej szklanki błyskawicznych płatków owsianych
szklanka mąki pszennej typu 650
pół szklanki cukru trzcinowego
szczypta cynamonu
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
kopiasta łyżka mąki ziemniaczanej
trzy łyżki wody
sześć łyżek oleju
szklanka mleka może być roślinne

dowolne bakalie około pół szklanki

Suszone śliwki czy morele warto pokroić na mniejsze kawałki, bo po upieczeniu będzie się ciężko jadło. Rodzynki czy żurawina są odpowiedniej wielkości. 

Jeśli rezygnujemy z bakalii warto dosypać jeszcze ze dwie łyżki cukru.

W wersji dietetycznej cały cukier zastępuję słodzikiem. W takim przypadku zazwyczaj próbuję surowe ciasto i w razie potrzeby dosładzam. Należy jednak pamiętać, że suszone owoce same w sobie są dosyć słodkie.


Wszystkie suche składniki wsypuję do miski. Dodaję składniki mokre i mieszam. Wsypuję bakalie i po wymieszaniu ciasto od razu przekładam do papilotek w foremce. Przed mieszaniem składników rozgrzewam piekarnik. Piekę przez około 17-20 minut w temperaturze 180 stopni bez termoobiegu na środkowej półce. Pod koniec pieczenia warto sprawdzić patyczkiem czy ciasto jest już upieczone.

Można użyć do nich papilotek zrobionych z papieru do pieczenia (kawałek około 12cm/12cm dopasowuję do formy na babeczki), bo takie zwykłe mogą się przykleić  i ciężko będzie je wyjąć. Spowodowane jest to niską zawartością tłuszczu. Za to można zjeść dodatkową babeczkę! I oczywiście takie wycięte samodzielnie z papieru wychodzą dużo taniej. 

Smacznego! ;))

niedziela, 23 czerwca 2013

Pizza ze szparagami II.

Pokochałam zielone szparagi. Szkoda, że to już koniec sezonu. Kupiłam już chyba ostatni pęczek i część wykorzystałam do tej właśnie pizzy, a część zamroziłam na kolejną ;).
Wcześniej robiłam już pizze ze szparagami, ale bez słodkiego dodatku.


Dla trzech łakomczuchów:

ciasto: 
2 i 1/4 szklanki mąki pszennej typu 650
3/4 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej typu 1850
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
paczka suchych drożdży 7g
około 310ml ciepłej wody
pięć łyżek oliwy








Mąkę wsypałam do miski, dodałam sól i cukier oraz drożdże. Wymieszałam suche składniki drewnianą łyżką i dolałam wodę. Na początku ciasto może się wydać troszkę zbyt luźne, ale mąka powoli wchłonie nadmiar wilgoci. Gdy już całość jest dokładnie połączona to zdejmuję z łyżki przyklejone ciasto, dolewam oliwę i za pomocą ręki staram się wgnieść tłuszcz do ciasta. Jest ono miękkie, przyjemnie ciepłe i delikatne. Jeśli klei się do ręki to znak, że trzeba dosypać odrobinę mąki, a jeśli nie jest plastyczne i zbija się w twarda kulkę to śmiało możecie dolać trochę wody. Każda mąka jest inna, więc musicie kierować się intuicją. Formuję z ciasta dosyć płaską kulkę i nakrywam grubszą ściereczką. Odstawiam w ciepłe miejsce na około godzinę.
Po wyrośnięciu oprószonymi mąką rękami dzielę ciasto na trzy kawałki i rozkładam je na wyłożonej papierem do pieczenia dużej blasze. Można uformować okrągłe placki, większe lub mniejsze. To zależy od Waszej inwencji. Nas jest trójka i od razu poszłam na całość ;). Placki jednak należy rozpłaszczyć na około pół centymetrową grubość. Wtedy zanurzonymi w mące palcami staram się zrobić pulchne brzeg ugniatając ciasto jakiś centymetr od samego brzegu placków. Tak przygotowane spody cienko smaruję lekkim sosem czosnkowym i układam dodatki.

lekki sos czosnkowy:

200g jogurtu naturalnego
trzy średnie ząbki czosnku
sól morska
świeżo mielony pieprz
sok z cytryny

Do miseczki przekładam jogurt, dodaję sól i pieprz oraz drobno starty lub przeciśnięty czosnek. Dokładnie mieszam by sól się rozpuściła. Dodaję kilka kropli soku z cytryny by połączyła i zrównoważyła smaki oraz nadała sosowi lekkości. Może być troszkę zbyt intensywny, ale w końcu to on przyprawia nam pizzę.

dodatki:

200g zielonych szparagów
plastry ananasa z puszki
jeden pomidor
kukurydza z puszki
żółty ser
kilka podsmażonych pieczarek
świeżo mielony pieprz
rukola

Pizza jest na tyle wdzięczna, że przyjmie chyba każde dodatki ;).


Szparagi umyłam, obieraczką obrałam ze skórki prawie pod samą główkę, pokroiłam skośnie na pół i lekko obgotowałam we wrzątku, aby na pizzy nie były zbyt twarde. Pierw gotowałam dolne części, a na sam koniec wrzuciłam główki bo są delikatniejsze.


Na przygotowane spody z ciasta nałożyłam po dwie łyżki sosu, który dokładnie rozprowadziłam. Nie można go dać za dużo bo wszystko będzie pływać, a ciasto rozmięknie. Na sos położyłam plasterki sera, szparagi, pomidora, posypałam kukurydzą, dodałam podsmażone pieczarki i pokrojonego na mniejsze kawałki ananasa. Posypałam pieprzem. Zostawiłam pizzę na jakieś 10 minut i w tym czasie wyraźnie było widać, że znów podrosła. Piekłam przez około 25 minut w 180stopniach bez termoobiegu na środkowej półce. Pizza była gotowa gdy brzegi się zarumieniły, a po wyjęciu łatwo przesuwała się po papierze. Można też ostrożnie zajrzeć pod spód, bo musi być rumiana i przy postukaniu wydawać głuchy dźwięk jak dobrze wypieczony chleb. Jeśli ser nie zdąży się zarumienić można pizzę na kilka minut przełożyć na wyższą półkę.
Upieczoną pizze polałam resztą czosnkowego sosu, a na wierch dałam dużo świeżo umytej rukoli. Pychota! ;)

Smacznego! ;))

czwartek, 20 czerwca 2013

Czekoladowe babeczki z truskawkami i migdałową posypką.

Są truskawki, więc trzeba je wykorzystać do wszystkiego. Takich babeczek jeszcze nie było ;).


Na 12 babeczek:

175g margaryny
szklanka mleka może być roślinne
trzy łyżki wody
100g gorzkiej czekolady 70%
3/4 szklanki cukru trzcinowego lub około 25 słodzików
dwie kopiaste łyżki ciemnego kakao
dwie i pół szklanki mąki pszennej typu 650
pół szklanki płatków owsianych górskich
szczypta soli
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
dwanaście dorodnych truskawek
dziesięć migdałów

Do garnka wlałam mleko, dodałam tłuszcz i pokruszoną czekoladę. Jeśli wybierzecie słodzik to rozpuszczam go w tych trzech łyżkach ciepłej wody. Jeśli cukier to wlewamy do garnka wodę i wsypujemy cukier. Rozpuszczamy wszystko i odstawiamy do ostudzenia.
Do miski wsypujemy mąkę, proszek, kakao, sól oraz płatki. mieszamy i wlewamy do tego przestudzoną miksturę z garnka. Mieszamy i powinna wyjść z tego dosyć gęsta i łatwa do nabrania łyżką masa. Przekładamy ją do papilotek. Do każdej wkładamy umyte, obrane i przekrojone na cztery truskawki. Posypujemy uprzednio zmielonymi migdałami lub migdałowymi płatkami. Co tam mamy pod ręką.

Piekłam 15-17 minut w 180 stopniach na środkowej półce bez termoobiegu. Po 15 minutach sprawdzamy patyczkiem w miejscu gdzie nie ma truskawki czy ciasto jest już suche. Najlepiej zrobić to na środku, bo tam może gromadzić się wilgoć z owoców.

Gorące są pyszne, ale lekko się rozpadają. Po wystygnięciu są suche, ale na drugi dzień są już cudownie wilgotne. Takie smakują mi najlepiej ;).

Smacznego! ;))

niedziela, 16 czerwca 2013

Indyjska surówka z kapusty.

Kilka dni temu wpadła mi w ręce gazetka reklamowa z Kuchni Lidla "Niewiele zachodu w kuchni Dalekiego Wschodu". Zaintrygował mnie w niej przepis guru smaku Pascala. Postanowiłam wypróbować i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona. Są to znajome smaki w mi dotąd nieznanym połączeniu.


oryginalny przepis zawiera:

1/4 białej kapusty
dwie łyżki oliwy
łyżeczka gorczycy
łyżeczka curry
pół łyżeczki kminku
cztery łyżki octu ryżowego
sok z połowy cytryny
łyżka miodu
dwie marchewki pocięte w cienkie słupki
50g orzeszków ziemnych
sól i pieprz

Oczywiście musiałam lekko zmodyfikować przepis i użyłam troszkę więcej octu jabłkowego oraz nie dodawałam miodu, bo sałatka i tak jest mocno słodka. Marchewkę za to utarłam, a nie bawiłam się w siekanie. Samej kapusty miałam około 700g.

Z kapusty odrzuciłam pierwsze liście i przekroiłam ją na cztery tak, by w każdej z części był głąb. Przez to podczas szatkowania nie będzie się rozpadała. Moją potraktowałam szatkownicą, ale myślę że spokojnie można ją cienko posiekać lub użyć robota z funkcją szatkowania.
Na suchej patelni uprażyłam orzeszki ziemne, co chwilę je przerzucałam by się nie przypaliły. Wrzuciłam je do robota i pokruszyłam. Na tej samej patelni rozgrzałam oliwę i do niej wrzuciłam gorczycę. Od razu zaczęła ciemnieć więc dodałam kminek i proszek curry. Zamieszałam i gdy zaczęło mocno pachnieć zdjęłam z ognia. Wtedy wlałam ocet, który na jeszcze bardzo gorącej patelni od razu zaczął parować. Należy uważać by opary nie poleciały na twarz, bo to nic przyjemnego. Dodałam sok z cytryny, sporo drobnej morskiej soli, świeżo mielony pieprz i pokruszone orzeszki. Wymieszałam dressing i wrzuciłam do niego uprzednio utartą na drobnej jarzynowej tarce marchew. Po wymieszaniu i nadal na patelnię wrzuciłam poszatkowaną kapustę. Mieszałam tak by cała pokryła się aromatycznym dressingiem. Przy cieple z patelni łatwiej będzie jej przejść wszystkimi smakami. Surówkę przełożyłam do szklanej miski, bo plastikowa od razu złapie kolor i będzie ciężko ją domyć. Nakryłam talerzykiem i odstawiłam na minimum dwie godziny by się przegryzła.

Po tym czasie surówka jest nadal chrupka, ale cudownie aromatyczna. Bardzo nam smakowała z kuskusem z pieczarkami i koperkiem oraz starą, dobrą mizerią.

Smacznego! ;))

sobota, 15 czerwca 2013

Smoothie: truskawki, banan i świeża mięta.

W końcu jest ciepło i orzeźwienie potrzebne jest pod każda postacią. Dziś jest to pyszny, gęsty i orzeźwiający koktajl owocowy z naturalnym jogurtem.


Dla dwóch osób:

półtorej szklanki truskawek
dojrzały banan
kilka listków świeżej mięty
duży kubek naturalnego jogurtu
dwie łyżeczki trzcinowego cukru

opcjonalnie mleko dla rozrzedzenia

Truskawki umyłam i obrałam, pokroiłam na mniejsze kawałki i wrzuciłam do blendera. Banana obrałam, pokroiłam i również wylądował w blenderze. Dodałam opłukane listki mięty i jogurt. Zmiksowałam na gładko. Jeśli smoothie jest zbyt kwaśny dodajemy cukier, a gdy troszkę zbyt gęsty to zimne mleko lub kostki lodu. Wszystkie składniki uprzednio schłodziłam.

Smacznego! ;))

czwartek, 13 czerwca 2013

Zapiekanka ziemniaczana.

Uwielbiamy ziemniaki pod każda postacią jednak ciężko jeszcze o krajowe młode w rozsądnej cenie, więc by nie zwariować można kreatywnie wykorzystać te stare. Dobrze smakują tłuczone, a i zapiekanki z nich pyszne. Cała moc tkwi w dodatkach i aromatycznym sosie.


Na pięć porcji:

jedenaście średnich ziemniaków
pół kilograma pieczarek
trzy duże cebule
płatki chili
sól morska
świeżo mielony kolorowy pieprz
olej rzepakowy

Ziemniaki obrałam, umyłam i ugotowałam na półtwardo w osolonej wodzie. Odlałam i zostawiłam by lekko przestygły. Pieczarki obrałam, pokroiłam i usmażyłam na niewielkiej ilości oleju. Doprawiłam je pieprzem i solą. Cebulę obrałam i przekroiłam na pół i pokroiłam w plasterki. Zeszkliłam ją na oleju ze szczyptą soli i płatków chili.

sos:
400g jogurtu naturalnego
dwie kopiaste łyżki koncentratu pomidorowego
sześć dużych ząbków czosnku
gałązka rozmarynu
dwie łyżki drobno utartego żółtego sera

Do miseczki przełożyłam jogurt i koncentrat. Dodałam sporo soli i świeżo mielonego pieprzu. Na drobnej tarce starłam czosnki i dodałam do miseczki. Drobno posiekałam rozmaryn razem z niezdrewniałą gałązką. Dodałam też drobno utarty żółty ser by razem z koncentratem podczas zapiekania scalił wszystkie składniki.

trochę sera żółtego do posypania po górze


Zapiekankę robiłam w formie o wymiarach 22cm x18cm. Może być coś podobnego, a najlepiej naczynie żaroodporne do zapiekania, którego jakoś nie mogę się dorobić ;).
Dno naczynia przykryłam cienką warstwą sosu, jakieś dwie kopiaste łyżki. Na niego obok siebie poukładałam pokrojone w grube, bo około centymetrowe plastry ziemniaki. Na nie położyłam pieczarki i na to nałożyłam sos, tak by je pokrył. Na sos znów dałam ziemniaki. Kolejny przyszła cebula, ziemniaki i reszta sosu. Oczywiście możecie zmodyfikować piętra według własnych upodobań i np.: wymieszać pieczarki z cebulą lub dodać blanszowane brokuły. Ja lubię używać tego co mam w domu. Formę przykryłam folią aluminiową w której porobiłam dziurki. Zapiekałam przez godzinę w 180 stopniach. Po tym czasie zdjęłam folię na jakieś 10-15 minut by zapiekanka od góry lekko się przyrumieniła. W tym czasie trzeba do niej zaglądać, bo sos może się przypalić. Gdy stopień zarumienienia mi odpowiadał posypałam po wierzchu serem i dałam mu chwilę by się zapiekł.

Smacznego! ;))

wtorek, 11 czerwca 2013

Ciasteczka z masłem orzechowym.

Od dłuższego czasu korciło mnie by zrobić coś słodkiego z masłem orzechowym. To idealne połączenie słodkiego wypieku z lekko wyczuwalną słoną nutą i cudownym aromatem orzeszków.


Na 30 ciasteczek:

170g zimnej margaryny
3/4 szklanki trzcinowego cukru
dwie szklanki mąki pszennej typu 650
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
pięć dużych łyżek masła orzechowego

Miękką margarynę z cukrem utarłam tak jak robi się to w przypadku ucieranej babki. Nie przejmowałam się, że cukier się całkowicie nie rozpuścił. Po upieczeniu pięknie błyszczy na ciastkach. Do utartego tłuszczu z cukrem dodałam mąkę, sól i proszek. Te składniki wcierałam w słodki tłuszcz za pomocą łyżki. Chwilkę to trwa, ale jest to iście terapeutyczne zajęcie. Masa jest dosyć sypka i właśnie teraz należy dodawać masło orzechowe. Przyjęła pięć solidnych łyżek, aż dało się zrobić kuleczki. Moje masło było domowej roboty, lekko ziarniste co wzbogaca konsystencję ciastek.

Z powstałej masy nabierałam łyżeczkę i formowałam z niej kulki wielkości małego orzecha włoskiego. Podobnej wielkości jak w przepisie na ciasteczka kawowe w czekoladzie. Od razu je rozpłaszczałam na grubość około pół centymetra. Na brzegach mogą lekko pękać, ale to tylko doda im uroku. Wstawiłam je na chwile do lodówki, żeby się schłodziły. Przez co po upieczeniu będą bardziej kruche.

Na dużej blasze wyłożonej papierem do pieczenia ułożyłam dwadzieścia placuszków w równych odstępach. Można piec po piętnaście sztuk to będą dwie równe partie. Piekłam je w 180 stopniach bez termoobiegu na środkowej półce przez 13 minut. Czekałam, aż tylko brzegi lekko zaczną się rumienić. Warto też zerknąć pod spód jednego ciastka, powinien być ładnie rumiany i wyraźnie ciemniejszy niż wierzch. Ciastka były miękkie, więc przydała mi się do zdejmowania staruszka szpatułka do tortu. Równie dobrze można użyć zwykłego noża do masła. Przełożyłam je na cienką blaszkę, ale lepiej użyć kratki. Ciastka muszą ostygnąć by nabrać chrupkości. Takie ciastka łatwo przepiec i wtedy powstają sucharki.

Przez masło orzechowe ostudzone ciasteczka są jakby lekko ciągnące, gumiaste w środku. To nie wina niedopieczenia ;).

Smacznego!

niedziela, 9 czerwca 2013

Imprezowa sałatka z makaronem.

Po sobotnim koncercie zostałyśmy nakarmione taką właśnie sałatką. Jest to przepis Marty, którą serdecznie pozdrawiam. Nie byłabym oczywiście sobą gdybym kilku smaczków nie dodała ;). Sałatka jest tłusta i treściwa, stąd określenie imprezowej. Dobrze sprawdzi się w roli "podkładki".


Dla czterech osób użyłam:

dziewięć większych, mocno czerwonych pomidorków koktajlowych
150g sera feta
czternaście czarnych oliwek z pestką
sześć suszonych pomidorów z oleju
olej z suszonych pomidorów
kilka listków świeżej bazylii
świeżo mielony pieprz kolorowy
płatki chili do smaku

200g grubszego makaronu, może być trójkolorowy

Pomidorki sparzyłam i obrałam ze skórki, ale nie trzeba tego robić. My po prostu nie lubi my ze skórą. Pokroiłam na ćwiartki. Ser feta odsączyłam i pokroiłam w półcentymetrową kostkę. Suszone pomidory również posiekałam w kostkę. Oliwki po pestce przekroiłam na pół. Pestki wyrzuciłam, połówki oliwek pokroiłam w paseczki. Wszystkie składniki wrzuciłam do miski. Porwałam do tego listki bazylii, dodałam pieprz i płatki chili.
Makaron ugotowałam do miękkości, odlałam i porządnie przelałam zimną wodą. Przed wrzuceniem do sałatki trzeba go mocno odsączyć w wody. Inaczej rozwodni nam sos, a tego chcemy uniknąć. Dodałam go do miski i polałam jakimiś dziesięcioma łyżkami pomidorowego oleju. Musicie spróbować i sami wyczuć jego ilość.

Sałatki z makaronem trzeba zjadać tego samego dnia. Później tylko tracą na smaku, zwłaszcza jak się je przechowuje w lodówce. Więc przygotowujemy i zjadamy.

W przepisie nie ma soli, bo oliwki i ser są wystarczająco słone by doprawić całość.

Smacznego! ;))

wtorek, 4 czerwca 2013

Ciasteczka kokosowe w czekoladzie.

Po powrocie z koncertu z Warszawy staram się wrócić do normalnego życia, a co za tym idzie mam do nadrobienia trochę przepisów na blogu. Jako pierwsze proponuję Wam pyszne i łatwe ciasteczka.


Na około 40 przepysznych ciasteczek:

250g kostka masła lub margaryny
3/4 szklanki trzcinowego cukru
pięć kopiastych łyżek wiórków kokosowych
dwie szklanki mąki pszennej typu 650 - minus jedna kopiasta łyżka
szczypta soli
dwie łyżeczki proszku do pieczenia

Miękką margarynę zmiksowałam z cukrem, można ją też utrzeć tak jak robi się to w przypadku ucieranej babki. Nie przejmowałam się, że cukier się całkowicie nie rozpuścił. Po upieczeniu pięknie błyszczy na ciastkach. Do utartego tłuszczu z cukrem dodałam kokos, mąkę, sól i proszek. Te składniki wcierałam w słodki tłuszcz za pomocą łyżki. Chwilkę to trwa, ale jest to iście terapeutyczne zajęcie.

Z powstałej masy nabierałam niepełną łyżeczkę i formowałam z niej kulki wielkości małego orzecha włoskiego. Podobnej wielkości jak w przepisie na ciasteczka kawowe w czekoladzie. Od razu je rozpłaszczałam na grubość około pół centymetra. Na brzegach mogą lekko pękać, bo kokos wchłania dużo wilgoci. Wstawiłam je na chwile do lodówki, żeby się schłodziły. Przez co po upieczeniu będą bardziej kruche.

Na dużej blasze wyłożonej papierem do pieczenia ułożyłam dwadzieścia placuszków w równych odstępach. W czterech rzędach po pięć sztuk. Piekłam je w 180 stopniach bez termoobiegu na środkowej półce przez 13-15 minut. Czekałam, aż tylko brzegi lekko zaczną się rumienić. Ciastka były miękkie, więc przydała mi się do zdejmowania staruszka szpatułka do tortu. Równie dobrze można użyć zwykłego noża do masła. Przełożyłam je na cienką blaszkę, ale lepiej użyć kratki. Ciastka muszą ostygnąć by nabrać chrupkości.Te ciastka łatwo przepiec i wtedy powstają sucharki. Ja po 12 minutach wyjmuję jedno i gdy lekko przestygnie to próbuję. Trzeba wyczuć idealny dla nas moment. Jeśli jednak wyjdą troszkę za suche to nic straconego. Po posmarowaniu czekoladą nasiąkną nią troszkę i nie powinny być twarde.




dekoracja ciastek:

100g czekolady 70%
wiórki do udekorowania czekolady






Czekoladę połamałam i włożyłam do miseczki, którą umieściłam na garnku z gorącą wodą. W sumie nie włączałam nawet palnika, bo ciepło wody z czajnika wystarczyło. Miseczkę z polewą zostawiłam nad kąpielą wodną i za pomocą spodu małej łyżeczki smarowałam wierzch ostudzonych ciasteczek. Każde posmarowane czekoladą ciasteczko zanurzałam we wiórkach kokosowych wysypanych do miseczki, by się do niej przykleiły. Tak przygotowane ciastka ozdobiłam mazami z pozostałej rozpuszczonej czekolady. Zostawiłam je na noc rozłożone na folii aluminiowej by czekolada stężała. Po zastygnięciu nie trzeba ich przechowywać w lodówce. Ciastka włożyłam do plastikowego pojemniczka wyłożonego serwetką i pojechały ze mną na spotkanie ze znajomymi. Wygląda na to, że smakowały ;)

Smacznego! ;))