piątek, 6 września 2013

Domowy pikantny keczup.

Od lat zabierałam się za zrobienie własnego keczupu! Bo u mnie w domu je się keczup dosłownie litrami. Do tego pomidory są tak tanie, że szkoda nie kupić. Przy moim obecnym szale robienia przetworów poszło jak po maśle, a i smak niesamowity! Warto się troszkę poświęcić by doświadczyć takich pyszności ;).


Na prawie trzy litry keczupu:

cztery kilogramy polnych aromatycznych pomidorów
dwa kilogramy pomidorów lima
trzy średnie marchewki
dwie średnie pietruszki
mały korzeń selera
dziesięć słodkich śliwek
dwie główki czosnku (około 12 dużych ząbków)
duża czerwona cebula
duża biała cebula
ostra papryczka
dwa duże liście laurowe
łyżeczka ziela angielskiego
łyżeczka ziarenek kolorowego pieprzu
pół laski cynamonu
dwa winne słodkie jabłka
sól morska
świeżo mielony kolorowy pieprz
50ml octu jabłkowego

Potrzebny jest minimum 5 litrowy garnek z grubym dnem.

Marchew, pietruszkę, seler umyłam i pokroiłam na spore kawałki. Wrzuciłam na dno garnka i obficie posoliłam. Na górę kroiłam w duże kawałki umyte pomidory. Nie bawię się w obieranie ze skórki, bo potem wszystko będzie przetarte. Przekładałam je jednak co jakiś czas obranym czosnkiem, umytymi i pokrojonymi na kawałki śliwkami oraz jabłkami. Dodałam pokrojoną papryczkę razem z pestkami, pieprz w kulkach, cynamon, ziele i listki. Postawiłam garnek na małym ogniu i przykryłam pokrywką. W ten sposób twarde warzywa na dole szybciej zmiękną, a pomidory puszczą sok. Po około 10-15 minutach wyraźnie powinno być widać lekko bulgocący po bokach sok. Wtedy drewnianą łyżką sprawdzałam czy nic na dnie się nie przypala, na szczęście wszystko było dobrze. Pierwsze gotowanie trwało, aż warzywa można było rozgnieść łyżką. Po około godzinie wyłowiłam cynamon, bo było już wyraźnie czuć jego smak. Nie chciałam by zdominował całość. Co jakiś czas mieszałam całość i trzeba też uważać by nie wykipiało! Szkoda byłoby tego całego dobra. Ta część trwała może dwie do trzech godzin. Szczerze to, aż mi się nie znudziło ;).
Drugiego dnia znów wstawiłam garnek na malutki ogień i redukowałam płyn. W domu unosił się coraz piękniejszy zapach. Na tym etapie nasz keczup ładnie gęstnieje i trzeba pamiętać by co jakiś czas go mieszać. Gotowałam go już bez pokrywki jakieś dwie godziny. Zostawiłam pod przykryciem do wystudzenia.
Trzeciego dnia zostało niewiele płynu i przy mieszaniu było słychać lekkie skwierczenie od dna. Teraz pomidory powinny być już całkowicie papkowate i nadal odparowujemy resztę płynu. Im mniej go zostanie, tym nasz keczup będzie gęstszy. Trwało to trochę ponad godzinę.
Czwartego dnia gdy patrzy się na keczup to widać, że większość jest gęsta, a płyn jest tylko na niewielkiej części. Wtedy podgrzałam go i zmiksowałam blenderem by łatwiej się go przecierało. Użyłam dużego metalowego sita, które położyłam na misce i za pomocą sylikonowej szpatułki przetarłam całość. Namęczyłam się, ale było warto! ;)
Przetarty keczup wkładałam do mniejszego garnka (3 litry), ale także z grubym dnem i znów podgrzałam. Czekałam, aż się zagotuje i wlewałam stopniowo ocet by dopasować stopień kwaśności do własnych upodobań. Bez octu keczup jest słodki. Po ponownym zagotowaniu, gdy ocet odparował ale idealnie zakwasił całość dodałam jeszcze sól do smaku i sporo mielonego pieprzu. Gorący keczup przełożyłam do małych słoiczków, zabezpieczyłam je folią spożywcza i porządnie zakręciłam. Pasteryzowałam w garnku wyłożonym gazetą. Ustawiłam słoiczki tak by się ze sobą nie stykały i nalałam letniej wody do 1/3 ich wysokości. Przykryłam garnek pokrywką i od zagotowania wody dałam słoiczkom 10 minut. Ostrożnie je wyjęłam i położyłam na ściereczce do góry dnem by wystygły. Nie trzeba tego robić i mogą stygnąć w garnku.

Czas podaję w przybliżeniu, bo zapomniałam zerkać na zegarek ;).
Proces przygotowania wydaje się długi, bo większość czasu keczup robi się sam. Czasem trzeba sobie tylko o nim przypomnieć by się nie przypalił. Robienie tego kilka dni intensyfikuje wszystkie smaki. Keczup ma szanse się porządnie przegryźć i smaki idealnie ze sobą współgrają.

Więc do dzieła i smacznego! ;))

2 komentarze:

  1. ja bym już nie pasteryzowała. tyle tego gotowania powinno wybić wszystkie mikroby

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolałam nie ryzykować. Szkoda byłoby mi później wyrzucić tyle dobra. Rok temu tak musiałam się pożegnać z dwoma litrami purée dyniowego.

      Usuń