Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Do chleba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Do chleba. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Cukinia słodko-kwaśna, na zimę.

W tym roku postanowiłam zabrać się za przetwory z cukinii! Wszędzie jest jej tak dużo, do tego w niesamowicie niskiej cenie, że żal byłoby nie skorzystać. Przygotowałam kilka wariantów smakowych, jest kwaśna jak konserwowe ogórki, jest musztardowa, pikantna z chilli i kilka słoiczków z curry. Dzisiaj jednak chciałabym Wam zaproponować opcję słodko-kwaśną. Idealna do obiadu, sałatki, na kanapki i do burgera!




Kupiłam trochę ponad 4kg mniejszych sztuk, takich z których nie trzeba usuwać nasion i skórka jest miękka.  Jeśli macie duże to skórkę można obrać, a nasiona wyjąć. Mi nie chciało się z tym bawić. Umyłam cukinię, obcięłam końcówki i pokroiłam w grube słupki uprzednio przymierzając je tak by wpasowały się do słoika. Słoiki miałam różnej wielkości, od 0,6l do litra. Z tej ilości wyszły mi 4x 0,6l i 3x 1litr. Upychałam cukinię dosyć ciasno, bo przy gotowaniu się skurczy.

Na dno każdego słoika wkładamy:

  • dwa plasterki cebuli
  • kawałek blanszowanej marchewki
  • łyżeczkę ziaren gorczycy
  • pół łyżeczki ziaren pieprzu
  • liść laurowy
  • trzy kulki ziela angielskiego
  • pół dużego baldachu kopru lub jeden mały
  • około 15cm pokrojonej na mniejsze kawałki łodygi kopru
  • ząbek czosnku
  • mały kawałek chrzanu
  • solidna łyżeczka płynnego miodu (dla wegan słód ryżowy, miód z mniszka, golden syrup)


Zalewa:

podaję proporcje do litra wody by łatwo było pomnożyć. 
  • 1 litr wody
  • 1 łyżka soli
  • 1/3 szklanki cukru
  • szklanka octu spirytusowego 10%
Zwykle na taką ilość cukinii przygotowuję 3 litr wody + 3 szklanki octu + szklanka cukru i  3 łyżki soli

Jeśli spróbujecie zalewę to musi być ona zbyt mocna w smaku by dobrze doprawić cukinię, a jednocześnie zrównoważona w smaku. Czasem trzeba dodać więcej cukru, bo cukier nie zawsze jest tak samo słodki ;)

Napakowane cukinią słoiki zalewam marynatą pod gwint i zostawiam na jakieś 15minut. W tym czasie cukinia powinna wpić część zalewy i można dolać po kilka łyżek do każdego słoika. Jeśli zostanie Wam marynata spokojnie przelejcie ją do słoika lub butelki i przechowujcie w lodówce. 

Słoiki zakręcam i pasteryzuje w dużym garnku. Stawiam słoiki na grubej ścierce tak by nie stykały się ze sobą, ani ściankami garnka czy pokrywką!, wlewam wodę na wysokość 1/3 słoika i gotuję na małym ogniu aż skórka zmieni kolor na bladozielony taki lekko żółtawy lub przez około 20 minut(na duży słoik, na mniejszy do 15 minut) na lekko chrupką, a jak wolicie miękką to spokojnie 35 minut(na duży słoik, na mniejszy do 25 minut)  może sobie pyrkotać. 

To wszystko pewnie wygląda na strasznie skomplikowane, ale jak już przygotujecie wszystkie składniki i powrzucacie je do słoika to zobaczycie jakie to łatwe! Ja od lat robię to automatycznie, a wcześniej uczyłam się pod czujnym okiem mojej mamy i zawsze bałam się, że coś zepsuję! :). 

Jeśli cokolwiek jest niejasne to piszcie śmiało!

Taka cukinia postoi w piwnicy minimum dwa lata. Dłużej nie przetrwała, bo została zjedzona! 

czwartek, 19 grudnia 2013

Brukselka smażona z porem.

Dla jednych pyszności, dla większości koszmar. Sama zwykle gotowaną w zupie połykałam z zamkniętymi oczami. Jednak taka smażona jest niesamowita. Słodka, nierozmiękła i bez goryczki.
Robi się bardzo szybko i jest świetnym dodatkiem do obiadu.


Dla trzech osób:

pół kilograma małych główek brukselki
około 300g por
sól
świeżo mielony pieprz
masło lub oliwa

Z kapustek obcinam głąby i zdejmuję wierzchnie listki. Główki przekrawam na pół i układam je płasko na rozgrzanym tłuszczu. Solę obficie z wierzchu i pozwalam się kapustkom lekko skarmelizować.Gdy się przyrumienią dorzucam uprzednio umyty i pokrojony w małą kostkę por. Smażę, aż por jest miękki. Doprawiam świeżo mielonym pieprzem i w razie potrzeby dodatkową szczyptą soli.

Brukselka to źródło wielu witamin, między innymi A, B1, B2, B5, B6, C, E, B7 i K.Zjedzenie zaledwie 150g pokrywa w stu procentach dzienne zapotrzebowanie na witaminę C. Brukselka zawiera również dużo beta-karotenu – ludzki organizm zamienia go w witaminę A, niezbędną między innymi do wzrostu dzieci oraz zapewniającą dobre działanie narządu wzroku. 

100g zawiera jedynie około 35 kcal.


Do tego była bułka z dynią zapiekana z mozzarellą. Pyszności...

Smacznego! ;))

czwartek, 28 listopada 2013

Krem orzechowo-kakaowy.

Kto nie kocha kremów czekoladowych z orzechami?  Domowe są jednak najlepsze.
Ten jest mega prostą i tańszą wersją tych sklepowych.


Na około 800ml kremu:

300ml orzechów ziemnych
200ml orzechów laskowych
250ml mleka 2%
dwie łyżki płynnego miodu
dwie łyżki gorzkiego kakao
dwie łyżki delikatnego oleju

Nie jest zbyt słodki, więc duża część z Was może dołożyć miodu :). Pierw jednak warto spróbować takiego.

Wszystkie składniki włożyłam do malaksera, nastawiałam na pełną moc i miksowałam. Robiłam to trzy razy, bo maszynie opornie szło. W końcu zrobił się lśniący, gęsty z niewielkimi kawałkami orzechów. Niebo...

Smacznego! ;)

piątek, 6 września 2013

Domowy pikantny keczup.

Od lat zabierałam się za zrobienie własnego keczupu! Bo u mnie w domu je się keczup dosłownie litrami. Do tego pomidory są tak tanie, że szkoda nie kupić. Przy moim obecnym szale robienia przetworów poszło jak po maśle, a i smak niesamowity! Warto się troszkę poświęcić by doświadczyć takich pyszności ;).


Na prawie trzy litry keczupu:

cztery kilogramy polnych aromatycznych pomidorów
dwa kilogramy pomidorów lima
trzy średnie marchewki
dwie średnie pietruszki
mały korzeń selera
dziesięć słodkich śliwek
dwie główki czosnku (około 12 dużych ząbków)
duża czerwona cebula
duża biała cebula
ostra papryczka
dwa duże liście laurowe
łyżeczka ziela angielskiego
łyżeczka ziarenek kolorowego pieprzu
pół laski cynamonu
dwa winne słodkie jabłka
sól morska
świeżo mielony kolorowy pieprz
50ml octu jabłkowego

Potrzebny jest minimum 5 litrowy garnek z grubym dnem.

Marchew, pietruszkę, seler umyłam i pokroiłam na spore kawałki. Wrzuciłam na dno garnka i obficie posoliłam. Na górę kroiłam w duże kawałki umyte pomidory. Nie bawię się w obieranie ze skórki, bo potem wszystko będzie przetarte. Przekładałam je jednak co jakiś czas obranym czosnkiem, umytymi i pokrojonymi na kawałki śliwkami oraz jabłkami. Dodałam pokrojoną papryczkę razem z pestkami, pieprz w kulkach, cynamon, ziele i listki. Postawiłam garnek na małym ogniu i przykryłam pokrywką. W ten sposób twarde warzywa na dole szybciej zmiękną, a pomidory puszczą sok. Po około 10-15 minutach wyraźnie powinno być widać lekko bulgocący po bokach sok. Wtedy drewnianą łyżką sprawdzałam czy nic na dnie się nie przypala, na szczęście wszystko było dobrze. Pierwsze gotowanie trwało, aż warzywa można było rozgnieść łyżką. Po około godzinie wyłowiłam cynamon, bo było już wyraźnie czuć jego smak. Nie chciałam by zdominował całość. Co jakiś czas mieszałam całość i trzeba też uważać by nie wykipiało! Szkoda byłoby tego całego dobra. Ta część trwała może dwie do trzech godzin. Szczerze to, aż mi się nie znudziło ;).
Drugiego dnia znów wstawiłam garnek na malutki ogień i redukowałam płyn. W domu unosił się coraz piękniejszy zapach. Na tym etapie nasz keczup ładnie gęstnieje i trzeba pamiętać by co jakiś czas go mieszać. Gotowałam go już bez pokrywki jakieś dwie godziny. Zostawiłam pod przykryciem do wystudzenia.
Trzeciego dnia zostało niewiele płynu i przy mieszaniu było słychać lekkie skwierczenie od dna. Teraz pomidory powinny być już całkowicie papkowate i nadal odparowujemy resztę płynu. Im mniej go zostanie, tym nasz keczup będzie gęstszy. Trwało to trochę ponad godzinę.
Czwartego dnia gdy patrzy się na keczup to widać, że większość jest gęsta, a płyn jest tylko na niewielkiej części. Wtedy podgrzałam go i zmiksowałam blenderem by łatwiej się go przecierało. Użyłam dużego metalowego sita, które położyłam na misce i za pomocą sylikonowej szpatułki przetarłam całość. Namęczyłam się, ale było warto! ;)
Przetarty keczup wkładałam do mniejszego garnka (3 litry), ale także z grubym dnem i znów podgrzałam. Czekałam, aż się zagotuje i wlewałam stopniowo ocet by dopasować stopień kwaśności do własnych upodobań. Bez octu keczup jest słodki. Po ponownym zagotowaniu, gdy ocet odparował ale idealnie zakwasił całość dodałam jeszcze sól do smaku i sporo mielonego pieprzu. Gorący keczup przełożyłam do małych słoiczków, zabezpieczyłam je folią spożywcza i porządnie zakręciłam. Pasteryzowałam w garnku wyłożonym gazetą. Ustawiłam słoiczki tak by się ze sobą nie stykały i nalałam letniej wody do 1/3 ich wysokości. Przykryłam garnek pokrywką i od zagotowania wody dałam słoiczkom 10 minut. Ostrożnie je wyjęłam i położyłam na ściereczce do góry dnem by wystygły. Nie trzeba tego robić i mogą stygnąć w garnku.

Czas podaję w przybliżeniu, bo zapomniałam zerkać na zegarek ;).
Proces przygotowania wydaje się długi, bo większość czasu keczup robi się sam. Czasem trzeba sobie tylko o nim przypomnieć by się nie przypalił. Robienie tego kilka dni intensyfikuje wszystkie smaki. Keczup ma szanse się porządnie przegryźć i smaki idealnie ze sobą współgrają.

Więc do dzieła i smacznego! ;))

poniedziałek, 2 września 2013

Dżem śliwka w czekoladzie.

Uwielbiam śliwki, a śliwki w czekoladzie w szczególności! Pewnego razu będąc u koleżanki na urodzinach zajadałam się czymś bardzo podobnym. Metodą prób i błędów doszłam do idealnej wersji tego dżemu. Wybrałam śliwki dąbrowickie, bo oprócz tego że są przepyszne i teraz dostępny to cudowne odchodzą od nich pestki i nie trzeba się z nimi siłować. Uwierzcie mi, nie opłaca się robić z mniejszej ilości owoców, bo dżem znika w tempie ekspresowym i jest niesamowicie pyszny. Musze przyznać, że są to moje ulubione słoiczki na zimę ;).


Na trochę ponad dwa litry dżemu:

3 kg dojrzałej śliwki dąbrowickiej
szklanka cukru
100g czekolady 70%
kopiasta łyżka ciemnego kakao

Śliwki umyłam, wyrzuciłam pestki. Owoce pokrojone na mniejsze kawałki wrzuciłam do dużego garnka. Nasypałam cukru i postawiłam na małym ogniu, co kilka chwil mieszając drewnianą łyżką, by owoce szybko puściły sok. Gdy śliwki zaczną się gotować powstanie mocno rzadka zupa i nadmiar płynu trzeba odparować. Pierwszego dnia gotowałam tak długo, aż było widać że całość zgęstniała. A na górze zrobiła się gęsta różowa piana. Wtedy najczęściej kończę pierwsza fazę smażenia, bo owoce zaczynają się przypiekać do dna. Zostawiam wtedy dżem do całkowitego wystudzenia. Najczęściej na całą noc. Ostatnio było dosyć chłodno, więc garnek przykryłam pokrywką i nie wkładałam go do lodówki.
Drugiego dnia przed ponownym smażeniem przygotowuję sobie porządnie umyte słoiki, i nakrętki oraz folię spożywczą. Dopiero teraz znów wstawiam garnek z dżemem ponownie gotuję. Robię to tak długo, często mieszając by się nie przypaliło, aż dżem będzie łatwo nabrać na łyżkę. Ważne jest też to, że kakao i czekolada także odrobinę zagęszczą całość. Druga faza trwa znacznie krócej od pierwszej. Czekoladę łamię na mniejsze kawałki i wrzucam do wrzącego dżemu. Mieszam by się całkowicie rozpuściła. Wsypuje dużą łyżkę kakao i dokładnie mieszam. Na tym etapie zdejmuję już garnek z ognia i po bardzo dokładnym wymieszaniu i spróbowaniu czy nie trzeba dodać kakaa przekładam gotowy dżem do słoików.
Po wypełnieniu słoików gorącym dżemem na każdy nałożyłam kawałek folii spożywczej i porządnie zakręciłam. Odwróciłam do góry dnem i zostawiłam do wystudzenia. Dla pewności pasteryzowałam słoiki. Do odpowiednio większego garnka wyłożonego gazetą włożyłam słoiczki i nalałam wody do 1/3 ich wysokości. Przykryłam garnek tak by pokrywka nie dotykała słoików, one same też nie mogą się ze sobą stykać i po 10 minutach od zagotowania wody dżem był już gotowy by przetrwać całą zimę, a nawet dłużej!

Śliwki obieram i kroję w gumowych rękawiczkach. Wam też radze ich użyć, bo później trudno domyć ręce ;).

Smacznego! ;))

niedziela, 11 sierpnia 2013

Dżem jabłko z wiśnią

Kiedy owoce są najpiękniejsze trzeba z nich korzystać ile tylko się da. Dobrze jest moc później sięgnąć po słoik z czymś pysznym, smaku czego tak bardzo nam brakuje. Dlatego tak bardzo lubię robić przetwory. Ten przepis to dla mnie klasyka smaku, bo kto nie lubi jabłka z wiśnią? ;)


Na około 600g pysznego dżemu użyłam:

kilogram papierówek
pół kilograma wiśni
szklanka 250ml cukru
około 50ml wody

Owoce umyłam. Z wiśni usunęłam pestki i przekroiłam owoce na mniejsze kawałki. Nie użyłam drylownicy, więc robiłam to od razu. Papierówki starłam razem ze skórą na jarzynowej tarce o grubych oczkach. Do garnka z grubym dnem włożyłam potarte jabłka, dodałam cukier. Jest go tyle, bo moje jabłka były kwaśne. Dolałam wodę i wymieszałam. Kiedy jabłka odparowały prawie całą wodę dodałam pokrojone wiśnie. Przesmażyłam chwilę, aż puściły sok i zabarwiły całość na czerwono. Trzeba często mieszać bo może się przypalić. Gdy dżem zaczął skwierczeć wyłączyłam go i zostawiłam na całą noc. Pierwsze smażenie trwało mniej niż godzinę.
Następnego dnia porządnie umyłam niewielkie słoiczki oraz nakrętki. Wytarłam do sucha.
Dżem smażę dwukrotnie, ale nie na kamień. Stawiam go na mały ogień by tylko zaczął się smażyć. U mnie nie było soku i całość była dosyć gęsta. Poświęciłam na to około 15 minut. Masa nie spływała z łyżki i łatwo było ją nakładać do słoików.
Po wypełnieniu słoików gorącym dżemem na każdy nałożyłam kawałek folii spożywczej i porządnie zakręciłam. Odwróciłam do góry dnem i zostawiłam do wystudzenia. Jak się później okazało, mama pod moją nieobecność zagotowała słoiki. Do odpowiednio większego garnka wyłożonego gazetą włożyła słoiczki i nalała wody do 1/3 ich wysokości. Przykryła garnek tak by pokrywka nie dotykała słoików, one same też nie mogą się ze sobą stykać i po 10 minutach od zagotowania wody dżem był już gotowy by przetrwać całą zimę, a nawet dłużej!

Smacznego! ;))

sobota, 27 lipca 2013

Pasta z bobu.

Zielono mi! Kupiłam wczoraj tyle bobu, że nie byłam w stanie go zjeść. Szkoda, żeby się zmarnował więc przerobiłam go na pastę. Do tego świeży chleb i idealnie śniadanie gotowe...



półtorej szklanki ugotowanego bobu około 375ml
średni ząbek młodego czosnku
łyżka posiekanego koperku
sok z około połowy małej cytryny
szczypta płatków chili
sól morska
świeżo mielony kolorowy pieprz
około 50ml wody
dwie łyżki oleju rzepakowego
dwie łyżki oleju z orzechów włoskich

Bób ugotowałam do miękkości, ale dopiero pod koniec gotowania dodałam do niego sól. Odlałam i jeszcze ciepły obierałam z łupek. Część oczywiście trafiła do brzucha, ale inaczej się nie da :).

Ostudzony już bób wrzuciłam do malaksera i razem z resztą składników zmiksowałam na niezwykle puszystą pastę. Czosnek przed miksowaniem pokroiłam na mniejsze kawałki. Nie wlałam od razu całej wody tylko stopniowo jej dodawałam, aż pasta miała odpowiadająca mi konsystencję. Przed schłodzeniem miała konsystencję musu. W lodówce oczywiście odrobinę zgęstniała. 
Rano doprawiłam ją jeszcze solą, pieprzem i odrobiną soku z cytryny. 

Smacznego zielonego! ;))

sobota, 29 czerwca 2013

Dżem truskawka rabarbar.

Obfitość rabarbaru i truskawek skłoniła mnie do połączeniu tych dwóch cudownych smaków. U mnie w domu dżem truskawkowy miał zawsze największe wzięcie, ale teraz to się zmieniło. Truskawki z rabarbarem tworzą niepowtarzalną i niesamowicie pyszną kombinację. Nie lubię przesłodzonych rzeczy, więc domowe przetwory to jest to. Dżem wychodzi delikatny i mięciutki, lekko kwaskowy, idealny. Można jeść łyżeczką prosto ze słoiczka ;).


Na około półtora litra gotowego produktu użyłam:

2000ml pociętego w kawałki rabarbaru czyli kilogram łodyg
2000ml pokrojonych na kawałki truskawek
półtorej szklanki cukru, pół na pół trzcinowy z białym

folia spożywcza i słoiki z nakrętkami


Jak już kiedyś pisałam nie mam wagi i wszystko powierzam mojemu pojemnikowi z miarką. Stąd właśnie wartości podane w mililitrach zamiast kilogramów.

Umyte, obrane i pokrojone owoce wrzuciłam do dużego garnka o grubym dnie. Wsypałam oba cukry i wymieszałam z owocami. Postawiłam garnek na małym ogniu i co chwilę potrząsałam by owoce szybciej puściły sok. W innym wypadku trzeba by dolać odrobinę wody, a to niestety wydłuży czas robienia dżemu.

Garnek musi być trochę większy, bo gdy owoce puszczą sok i zaczną się gotować zrobi się piana, która będzie próbowała uciec. Dlatego w tym czasie należy pilnować garnka i co chwilę mieszać zawartość. Piana która powstanie na górze to pektyny, które są naszemu dżemowi bardzo potrzebne. U mnie to szaleństwo trwało trochę ponad pół godziny, później nie stałam już ciągle przy garnku i tylko co jakiś czas przychodziłam pomieszać. Dżemowa zupa powinna delikatnie pyrkotać, nie może się przypalić bo całość nabierze gorzkiego posmaku. Z czasem piana zacznie gęstnieć i wtedy trzeba próbować ją wmieszać do środka. Na tym etapie dżem jest dosyć rzadki, ale bez obaw tak ma być i później zgęstnieje.


Pierwszą fazę smażenia kończę gdy na górze prawie wcale nie ma już piany. Zostają tylko cienkie smugi. Odstawiam dżem do całkowitego wystudzenia. Najlepiej zaczekać do następnego dnia. Nie trzeba wstawiać do lodówki, ale warto przykryć by go muchy nie podjadały ;). 

Drugiego dnia przygotowuję słoiczki. Myję je wraz z pasującymi do nich nakrętkami w gorącej wodzie z płynem do naczyń. Dokładnie płuczę i wycieram do sucha. Ustawiam na ręczniku. Gdy mam już przygotowane słoiki stawiam dżem na małym ogniu, mieszam i pozwalam mu bulgotać przez jakieś 30-40 minut. Przez noc odrobinę ściemnieje i u góry może się wytworzyć trochę rzadszej masy. Trzeba ją wmieszać i odparować. Gdy dżem jest gotowy to zaczyna pryskać i jak zwykle wszystko na około jest ochlapane. Włącznie niestety ze mną. Wtedy wyłączam palnik. Warto też nabrać trochę dżemu na łyżkę i sprawdzić konsystencję. Powinna być dosyć spójna. Z łyżki spływa jakby kawałkami i jest lepki.

Do słoików za pomocą łyżki przekładam wrzący dżem. Widziałam że ludzie używają dużego lejka, ale do mnie to jakoś nie przemawia. Biorę zawsze ręcznik i w niego zawijam słoiczek. Inaczej gdy przy nakładaniu dżem nam skapnie poparzymy sobie rękę, a tak to ucierpi tylko ręcznik, który da się wyprać. Słoik wypełniam pod gwint, a nie do pełna. Na górę naciągam kawałek folii spożywczej z zapasem i mocno zakręcam słoik. Odwracam do góry dnem i stawiam na ściereczce. Pozostawiam do całkowitego wystygnięcia. Użycie folii spożywczej nie jest konieczne, ale dodatkowo zabezpiecza nam przetwory. Pełni rolę uszczelki. Powstrzyma wszystkie zapachy, które mogły zostać na nakrętkach i przetwory się nie utlenią. Nie kupuję nowych słoików tylko wykorzystuję te z kupionych produktów. Po wystygnięciu i odwróceniu słoików nakrętka powinna być lekko wklęsła, a po naciśnięciu nie powinna się ruszać czy wydawać charakterystycznych kliknięć.


W taki sposób od lat przygotowuje się w moim domu dżemy. Jeśli jednak nie macie pewności co do tego to warto pasteryzować przetwory. Dżem rozlałam do małych słoiczków około 200ml. Wtedy trzeba je umieścić w dużym garnku, którego dno wykładamy podwójną warstwą szarej gazety. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mi mówiono, że nie może to być taka śliska jak z czasopism. Na gazetę stawiamy słoiki i jeśli dżem jest ciepły możemy wlać ciepłą wodę, jeśli zdążył już wystygnąć to koniecznie zimną by słoiki nie popękały. Stawiamy je też tak by nie dotykały brzegów garnka, ani samych siebie bo mogą popękać. Wody nalewamy tylko tyle by słoiki były zanurzone na 1/3 swojej wysokości. Przykrywamy garnek pokrywką i włączamy mały gaz. Pilnujemy by woda w garnku zaczęła się gotować i wtedy odmierzamy 10-15 minut i wyłączamy palnik. Zostawiamy słoiki w garnku, aż do wystudzenia.

Pamiętajcie, że nie ma nic lepszego jak domowe przetwory! Nie bójcie się ich robić. Nawet jak nie wyjdą takie jakbyśmy chcieli to warto próbować. Moje pierwsze dżemy można było kroić nożem ;))

Smacznego!

środa, 8 maja 2013

Czosnkowa pasta z czerwonej fasoli.

Były już pasty z białej fasolki, które bardzo lubimy. Nigdy jednak nie próbowałam robić z czerwonej. Miałam pewne obawy, ale wyszło pysznie. Na pewno będę do niej wracać. Od razu zrobiłam dwie różne.


250g suchej czerwonej fasoli red kidney
trzy duże ząbki czosnku
sok z połowy małej cytryny
świeżo mielony kolorowy pieprz
sól morska
łyżka oleju rzepakowego
kilka łyżek wody z gotowania

Fasolę opłukałam i moczyłam przez noc w zimnej wodzie. Następnego dnia ugotowałam do miękkości. Długo nie chciała zmięknąć, ale może trafiłam na jakąś wyjątkowo wredną. Po ugotowaniu fasolki przełożyłam do blendera, ale nie wylewałam wody z gotowania. Przyprawiłam solą, pieprzem, sokiem z cytryny i wkroiłam czosnek. Dodałam olej i kilka łyżek wody z gotowania. Porządnie zmiksowałam, żeby nie było dużych kawałków czosnku. Pasta powinna się wydawać odrobinę za rzadka, bo gdy ostygnie to zgęstnieje. Przełożyłam do pojemniczka i przechowuję w lodówce.

Zapraszam do wypróbowania pikantnej pasty z czerwonej fasoli z papryką.

Smacznego! ;))

Pikantna pasta z czerwonej fasoli z papryką.

Były już pasty z białej fasolki, które bardzo lubimy. Nigdy jednak nie próbowałam robić z czerwonej. Miałam pewne obawy, ale wyszło pysznie. Na pewno będę do niej wracać.


250g suchej czerwonej fasoli red kidney
kopiasta łyżeczka słodkiej czerwonej papryki
1/3 łyżeczki sproszkowanego chili lub mniej
sok z małej cytryny
świeżo mielony kolorowy pieprz
sól morska
łyżka oleju rzepakowego
kilka łyżek wody z gotowania

Fasolę opłukałam i moczyłam przez noc w zimnej wodzie. Następnego dnia ugotowałam do miękkości. Długo nie chciała zmięknąć, ale może trafiłam na jakąś wyjątkowo wredną. Po ugotowaniu fasolki przełożyłam do blendera, ale nie wylewałam wody z gotowania. Przyprawiłam solą, pieprzem, sokiem z cytryny, papryką i chili, której lepiej na początku dać mniej i w razie potrzeby dodać. Ja zrobiłam tę bardzo ostrą, ale tak lubimy. Dodałam olej i kilka łyżek wody z gotowania. Porządnie zmiksowałam. Pasta powinna się wydawać odrobinę za rzadka, bo gdy ostygnie to zgęstnieje. Przełożyłam do pojemniczka i przechowuję w lodówce.

Zapraszam także do wypróbowania czosnkowej pasty z czerwonej fasoli.

Smacznego! ;))

czwartek, 2 maja 2013

Czosnkowe kotleciki z ciecierzycy obtoczone w sezamie.

Jak już zapewne Wam wiadomo uwielbiam tego typu kotleciki. Na te nawet moja mama nie mogła się doczekać i tylko co chwilę przychodziła do kuchni i pytała czy może w czymś nie pomóc ;). Po obiedzie powiedziała: "wiedziałam, że będą pyszne, ale nie że aż tak!". Kochana mamunia ;)). 
Wyszły aromatyczne, miękkie w środku i chrupiące na zewnątrz.


500ml suchej ciecierzycy
osiem kulek ziela angielskiego
dwa liście laurowe
dziesięć ząbków czosnku
sok z połowy cytryny
płatki chili
dwie kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej
150ml płatków owsianych
pół pęczka szczypiorku
sporo morskiej soli
świeżo mielony pieprz
pół szklanki wody z gotowania ziaren

100g sezamu

Opłukane ziarna moczyłam przez noc w dużej ilości zimnej wody. Następnego dnia ugotowałam je do miękkości z dodatkiem ziela angielskiego i listków laurowych. Nie solimy jej, bo długo będzie twarda. Po ugotowaniu nie odlewam wody i łyżką cedzakową przekładam ziarna do malaksera. Wyjmuję oczywiście listek i kulki. Mi wyszło na trzy razy i każdą z porcji miksowałam na gładszą. W pierwszej zostawiłam trochę większe kawałki, aby wzbogaciły konsystencję kotlecików. Następna była drobniejsza, a ostatnia na prawie gładką masę, aby była lekko papkowata i posklejała składniki. Gdy ciężko się miksuje dolewam odrobinę wody, dlatego pojawiła się w przepisie.Do zmiksowanych ziaren dodałam utarte drobno lub przeciśnięte ząbki czosnku, dużo soli, pieprz, trochę płatków chili, sok z połowy cytryny, posiekany szczypiorek,płatki owsiane i dwie łyżki mąki. Wymieszałam dokładnie wszystkie składniki, najprościej jest jakby wcierać łyżką płatki do masy. Połączone składniki odstawiłam na jakieś 15 minut by płatki wchłonęły nadmiar wilgoci.
Kotleciki formowałam w dłoniach z jednej łyżki masy. Powinny być miękkie, ale nie papkowate. Każdy z nich obtoczyłam w sezamie wsypanym do miseczki. Lekko trzeba kotlecika przycisnąć, by sezam od razu z niego nie odpadł. Lekko otrzepałam nadmiar ziarenek i smażyłam na rozgrzanym oleju, aż zrobiły się złote i w kuchni pięknie pachniało czosnkiem i sezamem. Myślę, że dobrym pomysłem jest usmażenie jednego kotlecika kontrolnego, spróbowanie i w razie potrzeby doprawienie masy przed smażeniem kolejnych.

Następnym razem może spróbuję je upiec w piekarniku, bo na patelni i tak miałam pełno skwierczącego sezamu. Plusem tego jest to, że olej był pięknie aromatyczny ;).

Do kotlecików podałam lekko słodką sałatkę z zielonego ogórka, zielonych listków pekińskiej, naturalnego jogurtu, odrobiny miodu, koperku, pieprzu i soli. Pasowała idealnie!

Smacznego!


wtorek, 23 kwietnia 2013

Awaryjna sałatka z puszek.

Wczoraj wróciłam późno do domu i nie miałam siły na gotowanie, a jeść się chciało. W takich chwilach lub gdy ktoś nie spodziewanie nas odwiedzi sięgam po zapasy puszek. Zawsze są jakieś w szafce i szybko można zrobić smaczną i sycąca sałatkę.


Potrzebujemy:

puszka kukurydzy
puszka czerwonej fasolki
puszka groszku
puszka ananasa w plastrach
dwie łyżki majonezu
dużo świeżo zmielonego pieprzu
szczypta płatków chili

dodatkowo jeśli mam dodaję marynowane pieczarki

Kukurydzę, fasolę i groszek wysypuję na sitko i płuczę pod bieżącą wodą. Odsączam i przekładam do miski. Plastry ananasa kroję na mniejsze kawałki i dodaję do puszkowych składników. Kiedyś zamiast ananasa dodałam mandarynek i też było bardzo smaczne. Nakładam majonez, wsypuję płatki chili i mielę dużo pieprzu. Mieszam dokładnie.
Miałam resztę kiełków ze śniadania, więc też je dorzuciłam. Pasowały idealnie.

Smacznego!

czwartek, 18 kwietnia 2013

Bazowa pasta ze słonecznika.

Długo już chciałam spróbować zrobić coś z ziaren słonecznika, ale zawsze zapominałam o nim na zakupach. Gdy już zrobiłam takim najprostszym sposobem to byłam trochę zawiedziona. Niby bardzo smaczne, ale bez fajerwerków. Po jakimś czasie stwierdziliśmy w domu, że to chyba tak jak z majonezem, samego łyżką za często się nie je ;). Następnym razem dodam do niej czegoś bardziej, może curry lub suszonych pomidorów i rukoli... Ta wygląda trochę jak oszukana pasta jajeczna ;).


Przy pierwszej próbie użyłam:

250ml łuskanych ziaren słonecznika
200-250ml ciepłej wody
dwie łyżki octu jabłkowego
sok z połowy małej cytryny
szczypiorek
sól morska i pieprz

Wszystkie składniki wylądowały w blenderze do zmiksowania. Na początki dolałam mniej wody, ale pasta była gęsta i mocno grudkowata. Od naszych upodobań zależy gęstość pasty, stąd taka ilość płynu. Trzeba też dodać dosyć dużo soli, a i kwas bardzo fajnie równoważy smaki. Na sam koniec już bez miksowania wmieszałam posiekany szczypiorek.
Najbardziej smakowała mi na drugi dzień po przygotowaniu. Smaki się przegryzły i z rzodkiewką smakowała wybornie.

Smacznego!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Kotleciki z ciecierzycy.

Uwielbiam wszelkiego rodzaju kotleciki. Zaczynając na tych z soi, a kończąc na warzywnych. Niby jest z nimi trochę roboty, ale uwierzcie mi, warto! Na ciepło i na zimno jest to bardzo pyszne jedzenie ;).
 

Na około 25 kotlecików:

500ml suchej cieciorki
siedem dużych ziaren ziela angielskiego
duży liść laurowy
pół szklanki wody z gotowania
olej rzepakowy
średnia biała i czerwona cebula
pół łyżeczki suszonego rozmarynu i tymianku
duża szczypta gałki muszkatołowej
mała szczypta cynamonu
łyżeczka słodkiej papryki
łyżeczka płatków chili
cztery średnie ząbki czosnku
dwie łyżki octu jabłkowego
dwie łyżeczki posiekanej natki pietruszki
dwie łyżki ziaren siemienia lnianego
2cm świeżej skórki cytrynowej
dwie kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej
sól morska i pieprz do smaku

Ciecierzycę moczę przez noc w zimnej wodzie, uprzednio porządnie płucząc ziarna. Następnego dnia gotuję ją do miękkości z dodatkiem ziela angielskiego i listka laurowego. Nie solimy jej, bo długo będzie twarda. Po ugotowaniu nie odlewam wody i łyżką cedzakową przekładam ziarna do malaksera. Mi wyszło na trzy razy i każdą z porcji miksowałam na gładszą. W pierwszej zostawiłam trochę większe kawałki, aby wzbogaciły konsystencję kotlecików. Następna była drobniejsza, a ostatnia na prawie gładką masę, aby była lekko papkowata i posklejała składniki. Gdy ciężko się miksuje dolewam odrobinę wody, dlatego pojawiła się w przepisie. Gdy zmiksowana cieciorka jest już w misce, drobno siekam cebule i szklę je na niewielkiej ilości oleju. Dodaję sól, aby szybciej zmiękła. Gdy jest już zeszklona dodaję posiekany czosnek oraz prawie wszystkie pozostałe składniki tj. rozmaryn i tymianek, gałkę, cynamon, słodką paprykę, chili i gdy cebulka zaczyna skwierczeć dolewam ocet jabłkowy. Pod wpływem ciepła ostrość octu ulotni się, a aromat jabłkowy wzbogaci smak. Do zmiksowanej ciecierzycy dorzucam pietruszkę, siemię oraz drobno posiekaną lub otarta skórkę z oparzonej cytryny. Mieszam masę i dodaję cebulę z przyprawami. Doprawiam dużą ilością soli oraz pieprzu i po dokładnym wymieszaniu dodaję mąkę ziemniaczaną. Można jej dodać więcej, jeśli ktoś lubi twardsze kotleciki. Te cudownie rozpływają się w ustach. Po dokładnym wymieszaniu składników nabierałam po łyżce masy i formowałam kotleciki. Smażyłam na niewielkiej ilości oleju, aż zrobiły się chrupkie i złotobrązowe.

My byliśmy bardzo głodni i zjedliśmy je na chlebie z dodatkiem rukoli i rzodkiewki. Są one jednak doskonałym dodatkiem do obiadu. Wspaniale smakują z burakami czy surówkami z kapusty.

Smacznego!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Serek twarogowy z bazylią.

Wiosna powoli skrada się za oknem i to czego mi było trzeba to jej smak. W sklepie trafiłam na doniczki z pięknymi ziołami. W tym bazylią, której nie mogłam się oprzeć. Uwielbiam ten serek i żadne sklepowe bazyliowe coś się do niego nie umywa. Do tego chrupiąca bułeczka, to jest to! ;)


350ml twarogu sernikowego
dwa średnie ząbki czosnku
duża szczypta soli i świeżo mielonego pieprzu
duża garść świeżej bazylii

Twaróg przełożyłam do pojemnika z miarką i dodałam obrany czosnek, przyprawy oraz opłukaną bazylię. Jak patrzę teraz na tę doniczkę to użyłam pół krzaczka razem z górnymi łodygami. Wszystkie składniki należy zmiksować za pomocą blendera na w miarę gładką masę. W razie potrzeby należy doprawić lub dodać któryś składnik. Ja lubię intensywnie bazyliowy smak z delikatnym posmakiem czosnku.

Smacznego!

sobota, 30 marca 2013

Wiosenna sałatka z serkiem wiejskim.

Tę sałatkę zazwyczaj jadam na śniadanie, jednak dziś naszła mnie na nią ochota wieczorem. Do tego pyszny żytni chleb na zakwasie posmarowany masłem. Często podaję ją do jajek na miękko.
Jest bardzo lekka i może się przydać na świąteczne przejedzenie ;).


Dla dwóch osób:
sześć rzodkiewek
pół ogórka
trochę szczypiorku
400g serka wiejskiego
sól i pieprz

Umyte warzywa obieram i ucieram na jarzynowej tarce. Dodaję serek wiejski z którego uprzednio odlałam całą śmietankę, oraz posiekany szczypiorek. Doprawiam szczyptą soli i spora ilością świeżo zmielonego pieprzu. Mieszam by smaki się połączyły.

Smacznego!

środa, 20 marca 2013

Łagodna pasta z białej fasoli z siemieniem lnianym i koperkiem.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o paście z fasoli nie byłam przekonana. Bardzo lubię fasolę, ale w zupie lub sałatce. Jednak kiedy się skusiłam to do dziś żałuję, że tak późno! Uwielbiam nią smarować pieczywo i jeść z dodatkiem domowych kiszonych ogórków. Poezja smaku ;).
Pastę robię w kilku wariantach, wszystkie są pyszne! Świetnie spisuje się jako wegański smalec.


Składniki łagodnej pasty:

250g średniej białej suszonej fasoli
szczypta majeranku
łyżeczka suszonego koperku
dwie łyżki całego siemienia lnianego
dwie łyżki octu jabłkowego
sól i pieprz

Fasolę kilka razy płuczę i moczę przez noc w sporej ilości zimnej wody. Gdy fasola się namoczy gotuję ją do miękkości z odrobiną majeranku. Po ugotowaniu fasoli nie wylewam wody, a jedynie łyżką cedzakową przekładam fasolkę do blendera. Dodaję sporo soli, pierzu i koperek. Miksuję na w miarę gładką masę, dodaję ocet i jeśli masa jest zbyt gęsta dolewam kilka łyżek płynu z gotowania. Próbuje i w razie potrzeby doprawiam. Pasta potrzebuje dużo przypraw, bo fasolka sama w sobie jest bardzo delikatna.

Nie ma sensu kupować gotowych smarowideł ;).

Smacznego!

Pikantna pasta z białej fasoli z pieczarkami.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o paście z fasoli nie byłam przekonana. Bardzo lubię fasolę, ale w zupie lub sałatce. Jednak kiedy się skusiłam to do dziś żałuję, że tak późno! Uwielbiam nią smarować pieczywo i jeść z dodatkiem domowych kiszonych ogórków. Poezja smaku ;).
Pastę robię w kilku wariantach. Ta jest z tych bardziej wyrazistych. Może uchodzić za wegański pasztet.


Składniki pikantnej pasty:

250g średniej białej suszonej fasoli
pięć średnich pieczarek
mała biała cebula
kila łyżek oleju rzepakowego
dwie łyżki octu jabłkowego
szczypta majeranku
sól, pieprz i płatki chili do smaku

Fasolę kilka razy płuczę i moczę przez noc w sporej ilości zimnej wody. Gdy fasola się namoczy gotuję ją do miękkości z odrobiną majeranku. Obieram pieczarki, kroję na mniejsze kawałki i smażę na zeszklonej cebuli by cała woda odparowała. Po ugotowaniu fasoli nie wylewam wody, a jedynie łyżką cedzakową przekładam fasolkę do blendera. Dodaję sporo soli, pierzu i chili. Miksuję na w miarę gładką masę, dodaję ocet i pieczarki. Ponownie miksuję i jeśli masa jest zbyt gęsta dolewam kilka łyżek płynu z gotowania. Próbuje i w razie potrzeby doprawiam. Pasta potrzebuje dużo przypraw, bo fasolka sama w sobie jest bardzo delikatna.

Nie ma sensu kupować gotowych smarowideł ;).

Smacznego!

poniedziałek, 18 marca 2013

Warzywne burgery, kotlety.

Soczyste kotlety nadające się nie tylko na burgery, ale jako dodatek do obiadu czy jako samodzielna wegańska przekąska. Myślę, że jest to dobry sposób, aby skłonić malucha do zjedzenia warzyw.
Wspaniałe są też na zimno. Przekrojone na pół na świeżej bułce posmarowanej musztardą.


Na 10 burgerów do kajzerki:
trzy średnie cebule
trzy duże marchewki
trzy średnie korzenie pietruszki
średni korzeń selera około 400g
dwie gałązki selera naciowego
dziesięć średnich ząbków czosnku
łyżeczka szałwii
łyżeczka płatków chili
100g mrożonego szpinaku
pół szklanki mrożonego groszku
dwie łyżki całego siemienia lnianego
szklanka płatków owsianych
trzy łyżki mąki ziemniaczanej
olej rzepakowy
sól i pieprz do smaku

Sos:
duży kubek naturalnego jogurtu
pół słoiczka koncentratu pomidorowego
trochę szczypiorku
sól i pieprz do smaku

Dodatki:
ser żółty
ogórki konserwowe
i wszystko inne na co mamy ochotę

Cebulę obieram, kroję w piórka i szklę na oleju z dodatkiem sporej szczypty soli. Pietruszkę, marchew i korzeń selera obieram, myję i trę na tarce o grubych oczkach. Umyty seler naciowy i obrany czosnek kroję w plasterki. Wrzucam tak przygotowane składniki do zeszklonej cebuli. Dodaję płatki chili, pieprz, sól i dokładnie mieszam. Przez chwilkę będzie się wydawało, że warzywa mają za sucho, ale za moment powinny puścić sok i udusić się we własnym sosie. Gdy warzywa zaczynają mięknąć dodaję szałwię, szpinak oraz groszek. Duszę dosłownie chwilkę, aż groszek zmięknie. Wsypuję siemię i mieszam. W razie potrzeby doprawiam i zdejmuję uduszone warzywa z ognia. Przekładam je z garnka do miski i czekam, aż chwilkę przestygną. Można od czasu do czasu pomieszać to przestygną szybciej. Dodaję płatki owsiane i kolejno po łyżce mąki ziemniaczanej, mieszam a masa powinna się zacząć lekko lepić. Łyżką nabieram sporo masy i formuję w dłoniach kotlecik. Smażę z obu stron na niewielkiej ilości oleju. Gdy obie strony są zarumienione odwracam i posypuję serem, który po chwili powinien się stopić. Zdejmuję kotleciki i odkładam na papierowy ręcznik, aby wchłonął nadmiar tłuszczu.
Zawsze smażę kotlecika kontrolnego, jeśli zaczyna się rozpadać warto dosypać łyżkę ziemniaczanej mąki.

Składniki sosu mieszam w miseczce, doprawiam solą i pieprzem oraz posiekanym szczypiorkiem.

Świeżą kajzerkę z sezamem przekroiłam na pół i na obu częściach rozsmarowałam po łyżce sosu. Na dolnej połowie położyłam plasterki konserwowego ogórka, a na nim kotlecika. Przykryłam górą bułki. Ulubioną bułkę można oczywiście uprzednio podpiec, aby zrobiła się lekko chrupka.

Smacznego! ;))

niedziela, 17 lutego 2013

Hummus.

Hummus jest to pyszna pasta z ciecierzycy, pochodzi z Bliskiego Wschodu.

Z biegiem czasu zauważam, że staje się u nas coraz popularniejszy. Sama zasmakowałam w nim już kilka lat temu za sprawą jednego z programów kulinarnych. Zmieniłam jednak przepis dla własnej wygody, a zwłaszcza ze względu na dostępność składników.
Lubię ją zwłaszcza na śniadanie. Smaruję pieczywo i zajadam z kiszonym ogórkiem. Zdarzyło mi się ją też dodać do sosu lub zupy jako lekkie zagęszczenie. Równie wyborna jest w postaci dipu do tego wszystkiego co lubicie. 




500ml suszonej ciecierzycy 

dwie łyżki lub więcej sezamu zamiast pasty tahini
sok z połowy cytryny

siedem łyżek łyżki oliwy z oliwek
sześć ząbków młodego czosnku
solidna szczypta soli morskiej

świeżo mielony kolorowy pieprz
szczypta płatków chili
około pół szklanki wody z gotowania ziaren

Ciecierzycę płuczę, a później moczę przez noc w sporej ilości zimnej wody. Nalewam nawet trzy razy więcej wody niż ziaren. Wpiją one znaczną część wody, a przy gotowaniu prawie cała reszta zdąży odparować. Gotuję bez dodatku soli, aż ziarenka dadzą się rozetrzeć w palcach. Odlewam trochę wody do kubka, a ciepłą ciecierzycę stopniowo wrzucam do malaksera razem z czosnkiem, sezamem, oliwą, sokiem z cytryny, pieprzem, solą i chili. Miksowanie będzie szło opornie, dlatego należy wlać część wody odlanej z gotowania i ziarna dokładać stopniowo. Miksujemy tak długo, aż pasta będzie gładka z maleńkimi oczkami sezamu. Nie należy się przejmować jeśli całość wyjdzie zbyt rzadka. Jeśli humus nie zostanie od razu zjedzony to z każdym dniem będzie się stawał coraz gęstszy. Wyjściowo powinien wydawać się odrobinę zbyt rzadki, bo i po wystygnięciu zmieni konsystencję.

Można oczywiście użyć ciecierzycy z puszki, ale osobiście polecam samodzielnie gotować ziarna. Hummus wychodzi o wiele smaczniejszy, a suszone ziarenka kupimy już w prawie każdym większym sklepie. Sama kupuje je na wagę na pobliskim targu. Są tam ukryte pomiędzy fasolkami, a wychodzą dużo taniej niż w paczkach.


Smacznego! ;)